Od jakiegoś czasu nudziłem się
niesamowicie, lecz jakoś nie miałem ochoty wyjść do nikogo.
Dopiero dzisiaj coś mnie tknęło i prawie że siłą wypchnęło z
jaskini. Standardowo... ruszyłem pochodzić sobie po terenach stada.
Nagle ktoś na mnie wpadł czy to ja wpadłem na niego... nie ważne.
-Ałć...- odsunąłem się parę
kroków, oszołomiony zderzeniem.
-Wybacz, nie chciałam- obok mnie stała
klacz z kolorowym ptakiem na grzbiecie.
-Nic się nie stało. To ja jestem
jakiś... zaślepiony i totalnie nieogarnięty w życiu- uśmiechnąłem
się szeroko.
Klacz odwzajemniła uśmiech.
-Mam nadzieję, że to tobie nic się
nie stało?- teraz ja zainteresowałem się o jej stan.
-Nie, mi nic nie jest, ale ten ptak...
leżał na ziemi i nie wiem co mu jest- odpowiedziała i machnęła
głową w kierunku kolorowego zwierzęcia siedzącego na jej
grzbiecie.
-Daj, popatrzę. Jestem lekarzem. Co
prawda nie leczę ptaków, ale może uda mi się rozpoznać co mu
dolega- postanowiłem go obejrzeć.
Klacz zdjęła z delikatnością ptaka
i położyła go na kamień obrośnięty mchem.
-Na złamanie to raczej nie wygląda.
Ptak jest młody, pewnie uczył się latać i spadł na ziemię.
Dobrze, że nic sobie nie zrobił- obejrzałem go dokładnie- Jak się
nazywasz- zwróciłem się z pytaniem do klaczy.
-Amber- odparła krótko i zwięźle.
-Nie kojarzę...- podniosłem wzrok w
kierunku czubków drzew- Jestem Silver, miło mi panią poznać-
uśmiechnąłem się łobuzersko.
Amber?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz