CD H. Flower Desert
- Ał...chyba złamałam nogę - jęknęła klacz, a mnie oblała fala gorąca.
Ludzie zawsze mówili, że koń ze złamaną nogą to martwy koń.
- N-nogę? - powtórzyłem gorączkowo starając się coś wymyślić.
Na szczęście z odsieczą przybył Merkucjo. Rzucił mi ponaglające spojrzenie oraz przypomniał, że oboje jesteśmy medykami.
- Ach, faktycznie! Za...zapomniałem...
Siwy przewrócił oczami i przyjrzał się pułapce, jaką stanowiła wyrwa w ziemi.
- Słuchaj, a jakby tak napuścić tam wody? - mruknął.
- E, słaby pomysł...mając złamaną nogę nie bardzo miałbym ochotę pływać - wtrąciłem inteligentnie, jak na mag. med. (^^) przystało. - Co z ciebie za lekarz?
- Ja przynajmniej pamiętam, że nim jestem!
- Hej, chłopaki! - głos Flower ponownie przerwał naszą ciekawie zapowiadającą się sprzeczkę. - Nie żeby coś, całkiem przyjemnie mi się tu siedzi, ale wolałabym już wyjść.
Rozejrzeliśmy się po okolicy. Otaczał nas las, co zapewne moglibyśmy wykorzystać.
- Flower, nigdzie się nie ruszaj, zaraz wracamy! - zawołałem.
Klacz westchnęła, ale nic nie powiedziała.
- Rozdzielamy się, postaraj się znaleźć coś, co pomoże jej wyjść z tej dziury. - poleciłem.
Na szczęście chodzenie po lesie nie trwało długo. Moją uwagę zwrócił powalony pień starego dębu. Gdyby tak zatargać go do Flower...
- Ikalet, to nie ma sensu - westchnął Siwy, który wyrósł koło mnie jak spod ziemi. - Nic tam nie zatargamy.
Miał racje. Ani wielkiego, starego pnia, ani też wielkich głazów nie byliśmy w stanie tam zanieść.
- Wiesz, jak tak teraz sobie myślę...moglibyśmy wrócić do tego planu z wodą...- przyznałem niechętnie, na co Merkucjo odpowiedział uśmieszkiem pt. "A nie mówiłem?" - ale trochę go przerobimy. Obaj wejdziemy do tej dziury, podsadzimy Flower, a sami wypłyniemy.
Nie czekając dłużej pogalopowaliśmy w stronę pułapki, w której uwięziona była klacz.
- Em...skaczesz? - zagaiłem.
- Myślałem, że ty chcesz pierwszy...
- Ja? Skądże...siwce przodem...
W końcu ustaliliśmy, że wchodzimy razem. Kiedy już znaleźliśmy się na dole, przedstawiliśmy Desert nasz plan.
- Oprzyj się o nasze grzbiety, spróbujemy cię unieść - oznajmił Merkucjo.
Flower niepewnie postawiła kopyta najpierw na moim, później na grzbiecie Siwego.
- Na trzy. Raz...dwa...trzy...! - jęknąłem lekko uginając się pod ciężarem klaczy.
Flower była już na górze. Teraz tylko wydostać siebie...
Merkucjo nie czekał, aż się otrząsnę. Tupnął nogę w podłoże, spod którego wytrysnęła woda, która niedługo potem wyniosła nas na górę. Otrzepałem się przez chwile z wyrzutem patrząc na brata, potem jednak obaj przypomnieliśmy sobie o Flower.
- Tu niedaleko powinny być zioła...- zacząłem.
- I coś do unieruchomienia...- dodał Merkucjo.
- Przynieś coś, a ja z nią zostanę. - poleciłem. Siwy kiwnął głową i odbiegł.- Jak się czujesz?
- No...jak na to, że mam złamaną nogę, to chyba nie najgorzej.
Noga wyglądała w porządku, o ile można tak powiedzieć o złamanej kończynie.
- Słuchaj, jest taka jedna sprawa, a raczej prośba...widziałem, jak patrzyłaś na tego ogiera w zaroślach.
- Em...Tayar'a?
- Mhm...z tym, że to po pierwsze nie był Tay. O ile pamiętam ma dziś jakieś spotkanie z alfą. Po drugie...wiem, że Tayar nie jest łatwy, ale proszę, nie oceniaj go pochopnie. Wiele przeżył, uwierz mi, że ma prawo taki być.
Zanim klacz zdążyła odpowiedzieć, usłyszeliśmy tętent kopyt, a chwile po nim z lasu wynurzył się Merkucjo.
< Flowerku? Sorry, ciężko trochę z weną>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz