poniedziałek, 30 czerwca 2014

Od Jack'a

CD Black Prince

- Hej. Co ty taki sam? - te słowa wyrwały mnie z zamyślenia.
Odwróciłem się w stronę źródła dźwięku. Nie spodziewałem się nikogo spotkać w tych stronach. Przez chwilę przyglądałem się karemu ogierowi. To, że go nie znałem nie było dziwne, gorzej, że nawet go ni kojarzyłem.
- Jestem Black Prince, w skrócie Prince - na szczęście się przedstawił.
Raz jeszcze zlustrowałem go wzrokiem.
- Jack - odparłem i wróciłem do spoglądania w dal.
Prince podszedł do mnie po cichu i stanął po mojej prawej. Nie mogłem ignorować go przez wieczność, więc wziąłem głęboki wdech i nie patrząc na niego, zebrałem się o odpowiedzi.
- Czemu sam? Bo wszyscy się na mnie boczą, choć to bez większego znaczenia. Pewnie sam się na to skazałem - posłałem mu pogodny uśmiech i takie też spojrzenie.

<Prince?>

Od Jack'a

CD Havany

Gdy podeszła do mnie Havana, nic nie powiedziałem. Nie byłem w nastroju do pogaduszek. Może ja po prostu nie potrafię rozmawiać? Czy kiedykolwiek prowadziłem z kimś spokojny dialog? Nie pamiętam takiego przypadku. Ale nie mogłem przecież wiecznie milczeć, musiałem jej coś odpowiedzieć.
- Smutny dzień? - prychnąłem tylko - Nie nazwałbym tak tego - spojrzałem na nią.
Na pewno była ciekawa, co mi jest. Jednak ja nie jestem skłonny rozmawiać o takich rzeczach. Bo i po co? To i tak niczego nie zmieni. Dalej będzie tak samo, bez różnicy.
- To po prostu chandra. W każdym razie w moim przypadku - posłałem jej delikatny uśmiech.
Klacz patrzyła na mnie bystrymi oczętami.
- Jak tam rodzinka? - spytałem - Wszystko u was gra? - na powrót wbiłem wzrok w horyzont.
Nie musiałem przyglądać się jej reakcji. Bo jak można zareagować na takie pytanie w takiej chwili? Nie miałem co do tego wątpliwości.

<Havana?>

Od Pride

Gdzie podziewałam się przez tak długi czas? Odeszłam. Odeszłam, mówiąc o tym tylko Vito, a i tak całe stado już o tym wiedziało. Dzień przed odejściem wszyscy do mnie przychodzili, starając się mnie odciągnąć od odejścia, wyciągnąć ode mnie z jakiego powodu chce wyjść poza tereny stada i prawdopodobnie już nie wrócić. To tylko mnie pchnęło do tego ruchu, który miał zmienić całe moje dotychczasowe życie.
Obudziłam się w samym środku nocy. Była pełnia. Światło księżyca wpadało do mojej jaskini, prosto na zimną i wilgotną ścianę. Mrugnęłam parę razy powiekami, po czym wstałam. Schyliłam pysk do ziemi, czując jak dreszcze przechodzą mi po grzbiecie. Znowu, znowu czułam ten zapach. Całe dnie i noce spędzałam myśląc dlaczego tylko ja to czuję. Teraz byłam już pewna. Wyszłam na zewnątrz jaskini i ruszyłam kłusem, który potem zmienił się w galop. Przeszłam granicę stada, nawet tego nie zauważając.
I tak do teraz galopuję, szukając mojej przyjaciółki. Od dwóch tygodni nie widziałam żadnego konia, jestem coraz słabsza, rzadko robię przystanki, apetyt mi zupełnie znikł. Ale nadal biegnę, jakimś cudem jeszcze nie padłam ledwo żywa na ziemię, czekając na koniec.
CDN

Od Black Prince

Szukałem jakiegoś schronienia przed upałem. Chodziłem po terenach cały ranek, jednak nie znalazłem żadnego dogodnego miejsca. Mimo wczesnej pory, słońce już dawało we znaki. Co chwila podnosiłem pysk ku niebu, patrzyłem na ogromną gwiazdę i się pytałem, po jaką cholerę urodziłem się kary. W końcu wymęczony gorącem upadłem pod pierwszym lepszym drzewem, mając zamiar zasnąć. Jednak nie było mi dane, bo okazało się, że w pobliżu również leżała klacz, która przyglądała mi się z ciekawością. Uśmiechnąłem się
- Hej - zagadałem - Jak się nazywasz?
Przekręciła pysk na lewo, zamrugała powiekami i odparła
- Ivy
- Ładne imię - stwierdziłem - Black Prince
Teraz to ona się uśmiechnęła. Wyglądała na raczej miłą i towarzyską klacz
- Gorąco, nie? - spytałem, nieco rozbawiony
- Tak, bardzo... - odparła - Coś ty taki wesoły?
- A nie mogę być? - oparłem pysk o pień drzewa - Po prostu rzadko rozmawiam z kimś o pogodzie. Wogóle rzadko gadam, co nie jest w moim typie.
(Ivy?)

Od Black Prince

Cd opowiadania Jack'a
Zauważyłem w oddali samotną postać kasztanowego konia. Z nadzieją na zapoznanie w końcu chociaż jednego członka stada ruszyłem w stronę sylwetki. Jestem tu dosyć długo, a mimo mojego charakteru jeszcze nikogo nawet nie poznałem. Nikogo. Wszyscy już siebie znają, nikt nie chce pogadać z nieznanym ogierem. Po chwili zbliżyłem się do owego konia, który okazał się być ogierem. Jack'iem.
- Hej - podszedłem go od tyłu - Co ty taki sam?
Odwrócił się w moją stronę, nieco zdziwiony moim nastawieniem do niego. Nie miałem do niego pretensji, że nagle zniknął. Przecież kiedyś zrobiłem dokładnie to samo. Tylko, że z większą stratą
- Jestem Black Prince, w skrócie Prince - uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie
(Jack? )

Od Havany

CD Jack`a

Postanowiłam przejść się na spacer. Cos ściskało mnie za serce, czułam jak chce mi się płakać. Musiałam wszystko wyładować. Ciągły stres, konie w stadzie coraz częściej gdzieś się chowają, chodzą... Nie mam na to siły. Podszyłam do niewielkiego drzewa i oparłam się o nie. Wtem zauważyłam kasztanowatego ogiera.
Jack!
Uśmiechnęłam się do siebie i podbiegłam do niego. Obrócił smutno głowę i popatrzył na mnie nieobecnie.
-Jack... Fajnie cię widzieć- uśmiechnęłam się do niego.
Widziałam, że go cos trapi, lecz pytanie teraz o co chodzi nie jest najlepszym pomysłem. Stanęłam obok niego i spojrzałam w dal, tam gdzie on patrzył.
-Taki jakiś dzień smutny- szepnęłam- Same chmury, zero słońca i do tego boląca głowa.
Nie odpowiedział tylko nadal patrzył w niebo. Po moim policzku spłynęła łza, lecz szybko ja otarłam. Ciągle mnie kusiło żeby spytać co tam u niego, ale jak to ja, opanowałam się.

<Jack?>

Od Mystic`a

CD historii Qerida

Zaśmiałem mu się prosto w twarz, co najwyraźniej mocno go wkurzyło. Potem wstałem, czując jak moje nogi lekko drętwieją. Mocy kop, ale i tak do niczego.
-Już nie żyjesz- stwierdziłem przez zaciśnięte zęby.
-No to dawaj, osiłku- zakpił.
Do tego, że jeszcze młodszy i się rzuca to jeszcze ma czelność zadzierać ze mną. Skupiłem na nim swój wzrok, wbijając ostre spojrzenie w jego oczy. Po chwili ogier zachwiał się na nogach. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Zaczął dyszeć, czułem jak serce podchodzi mu do gardła. Jednak nagle słyszę głos Nevady.
-Zostaw go!- krzyknęła.
Ogier upadł na ziemię, kaszląc.
-Nevada...- zacząłem.
Jej spojrzenie przekierowało się na ogiera, a potem na mnie. Była jakby nieobecna. Zszokowana. Usłyszałem tylko ciche jej słowa.
On nie oddycha...

Qerido?

niedziela, 29 czerwca 2014

Od Midnight

Stanęłam w pióropuszu srebrzysto-szarych płomieni i chwilę później już szybowałam ponad koronami drzew pod postacią kruka o piórach tak czarnych, że aż połyskujących niebieskimi odcieniami. Wiatr targał moje skrzydła, kiedy przedzierałam nimi powietrze, jednak nie zdołał zmieść mnie z powrotem na ziemię. Spojrzałam w dół i niemalże w tej samej chwili rozbawienie na moim pysku pomieszało się z obrzydzeniem.
Na brzegu dostrzegłam jakże znaną mi i znienawidzoną postać kasztanowatego ogiera, a obok niego klacz o obrzydliwej, wściekle różowej maści. Rozbawiła mnie właśnie ona, morderczyni od siedmiu boleści, natomiast powodem obrzydzenia była świadomość, że kiedykolwiek mogłam być z kimś takim jak ogier, na którego patrzyłam teraz z góry...
Wykonałam ostry wiraż i stopniowo zaczęłam zniżać lot, aż w końcu zdołałam usiąść na gałęzi drzewa najbardziej wysuniętego w stronę morza. Ledwo moje pazury dotknęły konara, a rozegrała się jakże ciekawa scenka. Klacz zbliżyła się do Liv'a i pocałowała go namiętnie. Przypomniało mi się, jak jeszcze niedawno, zaledwie kilkanaście dni temu to on pocałował mnie w ten sam sposób, czego efektem było jedynie moje splunięcie na ziemię i odesłanie go z kwitkiem. Osobliwa scenka wywołała na mnie jedynie uśmiech politowania i jeszcze większą falę obrzydzenia, a jednocześnie radość, że nie dałam drugiej szansy komuś, kto mógł upaść aż tak nisko. A zazdrość? Nie było jej, zniknęła. Wyparowała. Czyżbym stała się aż tak pozbawionym uczuć potworem? Skoro coś mnie jeszcze bawi i obrzydza, to chyba nie do końca... W każdym bądź razie formy uczuć takie jak miłość, czy choćby zauroczenie stały się dla mnie kompletnie obce, nieosiągalne...
I bardzo dobrze.
Z narastającą ekscytacją oglądałam rozgrywający się przede mną spektakl. Teraz klacz chciała znać imię ogiera, którego tak bardzo nienawidziłam, a on wyraźnie się jej opierał. W końcu nie wytrzymał i wrzucił tę prima balerinę do wody. Zaczęła kaszleć i z trudem wyczłapała z powrotem na piasek, po czym runęła na niego ciężko. Liv zaczął coś tam do niej gderać, ale już tego nie słuchałam. Znów wzbiłam się w powietrze i wylądowałam kilkanaście metrów od pary, która teraz wzajemnie na siebie warczała. Początkowo nikogo nie zaniepokoił kruk, siedzący nieruchomo na piasku. Przerażenie na ich pyskach wymalowało się dopiero, kiedy owy kruk stanął w srebrzysto-szarych płomieniach, z których wyłoniłam się już w swojej zwykłej postaci.
Uśmiechnęłam się drwiąco, patrząc na oboje z nieukrywaną odrazą.
-Oj, Livuś, Livuś...-zaczęłam słodkim głosem, kręcąc przy tym głową. -Szybki jesteś, czyżby nowy obiekt westchnień? Ładnie to tak wrzucać swoją dziewczynę do wody, a potem jeszcze się na nią drzeć? Za grosz w tobie romantyzmu, kochanie...
Uwielbiałam to robić. Uwielbiałam śmiać mu się prosto w twarz, drwić z niego i wyśmiewać, a potem patrzeć na jego reakcję i rozkoszować się nią... Tak też było i tym razem.

Liv? Saszan?

Od Scolle

Jak miło było zagalopowywać się aż na tereny stada, które niedawno było przecież dla mnie domem. W sumie, dlaczego ma nim nie być?
Wróciłam.
Szczęście sprzyjało jak zwykle. Znalazłam drogę do domu. Mojego pięknego domu...
Teraz nie marzyłam o niczym innym tylko zaszyć się gdzieś i odpocząć w ciszy i spokoju.
Jednakże, moje nadzieje zostały szybko rozwiane...
Podziwiałam przepiękny, ciepły i jasny piasek Rajskiej Plaży. Jakże tęskniłam za tym miejscem! Jak i za każdym terenem... Problem, że z każdym miałam jakieś wspomnienia.
Gdzieś tutaj, ścigałam się ze Slayerem...
Ciekawe, czy on gdzieś tutaj jest. Nie zależało mi na jego widoku. Przynajmniej tyle z mojej strony.
Nie, ale życie musiało zrobić na przekór. Na tej plaży... po paru sekundach... w oddali...zauważyłam Slayer'a. Nawet nie drgnęłam na jego widok.
Zauważył mnie. Na początku zbaraniał i przyglądał się mi zdziwiony. Po chwili ruszył galopem. Niestety - jego niezdarność niczym się nie zmieniła i wpadł na mnie rozpędzony do granic możliwości....
-Uważaj jak leziesz! - syknęłam, odsuwając się
Cofnął się parę kroków, nadal miał minę jak baran.
-Scolle! - zawołał radośnie, przybliżając się mnie.
-Tak, tak - odpowiedziałam, znowuż się cofając - Proszę, daruj sobie resztę, nie mam ochoty z Tobą gadać...

Slayer? xD Masz co chciałaś xd

Nowa (stara :D) klacz- Scolle!

 Po niezbyt długiej nieobecności powraca nasza dawna (a może i niebawem znów aktualna?) klacz Gamma! :D

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6Rvh692zyQgBMWkUdrW4zH_Yrk0bDY-ELkSOLvy2Syr-M4ietsmWVRCctu-3tfzviGzGGbIy_xYrYY9mYP-2jR7aRSVS7MSBF_wWmwt2f4oF6Rwqr9JldmKdMyoJsvdx1l3CFc7D6U1c/s400/like_a_velvet_by_vikarus-d3ajqlh.jpg
Imię: Scolle
Płeć: klacz
Wiek: 7 lat
Cechy charakteru: przyjacielska, uparta, często zachowuje się jak źrebak, zawzięta, niecierpliwa, łatwo się ekscytuje, ambitna, rodzinna, dumna, niezależna, decyzje podejmuje pod wpływem impulsu, zadziorna.
Stanowisko: Wojowniczka
Żywioł: Szczęście
Moce: Szczęście jest nieograniczone, tak jak jej moce!
Partner: Szuka
Rodzina: bracia-Fiks i Zibbalt, siostra-Simmane, matka-Skytle [*], ojciec-Erben, syn: Tyrion, córka: Midway
Historia: Wychowywała się w małym stadzie na farmie. Ojciec i matka bardzo ją kochali, ale ona wolała przebywać w towarzystwie rodzeństwa. Kiedy miała rok, jej brat Fiks uciekł. W wieku dwóch lat ruszyła jego śladem. Dowiedziała się, że przebywa on w Stadzie Błękitnego Księżyca. Jednak stado się rozpadło, a ona musiała wędrować dalej. Któregoś dnia dotarła do Mysterious Valley i spotkała ukochanego braciszka.
Szczęście najwyraźniej jej sprzyjało. Wkrótce poznała tam swojego przyszłego partnera, Slayer'a. Zakochała się w nim, podobnie u niego sprawa się miała. Owocem ich miłości były dwa źrebaki, Midway i Tyrion. Jednak potem... Co się stało? Upłynęło tyle czasu, że Slayer o niej zapomniał? A może... to wszystko było tylko zauroczeniem, krótkotrwałym i łatwym do zapomnienia?
Nie zapomniał, ale spędzali ze sobą coraz mniej czasu. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła.
Pod wpływem impulsu odeszła z córką ze stada. Niestety, w pewnym momencie rozdzieliły się. Scolle postanowiła wrócić do stada Mysterious Valley.
Właściciel: Snickers

Od Liv'a

CD Saszan

Co za...
Powstrzymam się od komentarza.
Przechodzę sobie spokojnie. Nagle przyłazi taka klacz, typowa podrywaczka, nawija o niczym a potem podchodzi i całuje... Dziwna jakaś. Takie są teraz zwyczaje?
Odpycham ją od siebie i prycham kpiąco:
-Pomyliłaś adresy. Twój Książę z bajki nie mieszka tutaj. I to od dawna.
Zmierzyła mnie zdziwionym spojrzeniem. A co myślała, że co ja, jakiś... nie wiem, brak mi słów. Gdy zdziwienie opuściło jej oczy, zajrzałem na chwilę w jej duszę, aby zobaczyć jakie ma moce. Oczarowywanie ogierów, rozkochiwanie ich w sobie, latanie. Oglądam jej charakter. Uważa się za słodką, agresywną, fajną i flirciarę... Fuu... Aż się wzdrygam. A więc mogę ją uznać za idiotkę, prawda?
Do tego sierść ma różową, chlapnęła się chyba farbą przez przypadek... Albo to efekt zamierzony.
-Chcę znać Twoje imię - powiedziała, trzepocząc rzęsami uwodzicielsko.
-Oj, wolisz nie znać. Będzie się ono śniło w Twoich najgorszych koszmarach. - prychnąłem, przyglądając się jej z zawziętym wyrazem pyska.
Wariatka, idiotka. Nienawidzę takich klaczy. Po co się do mnie zbliżała? Skoro się już zbliżyła...
Oj, nie ujdzie jej to na sucho.
Mocami, które zaczęły mi już zanikać, udało się złapać klacz, unieść ją nad ziemię i rzucić ją w wodę, bo przecież znajdowaliśmy się na plaży.
Klacz zaskoczona zaczęła kasłać. Wyglądała jakby miała się utopić. Zaśmiałem się drwiąco.
-Warto ze mną zadzierać? - spytałem, przyglądając się przerażonej minie klaczy.

Saszan?

Od Tyriona

Młodość. Właściwie ona minęła, to była taka chwila... jednakże ulotna. Uleciała i już jej nie ma. Ale nadrabiam stracone dzieciństwo przez które siedziałem i patrzyłem się w niebo zastanawiając się, ile jest gwiazd. Teraz wszędzie mnie pełno, brykam, skaczę przez wyimaginowane kłody i rżę tak głośno, że myślą, że kogoś zabijają. Przez to tyle osób patrzy się na mnie z dezaprobatą... Zresztą, olewam ich opinię. Nie zależy mi na niej.
Tata ostatnio jest samotny, staram się go odwiedzać, co jest trudne przy moim napiętym grafiku dnia. Ale znajduję czas. Nie jest taki, jaki był gdy byłem źrebięciem. Może to przez to, że mama odeszła od nas, wraz z Midway, moją siostrą. Brakuje mi ich. Ciekawe, dlaczego poszły. Może tata wie, ale nigdy mi nie powiedział...
Przechadzałem się po jakże znanych mi terenach rodzimego stada aż nagle... widzę innego konia. To rzadkość, zwykle nikogo nie spotykam.
Podekscytowany ruszam w kierunku tego konia. Niestety, nie udaje mi się w porę wyhamować. Rozpędzony wpadam w gniadą sylwetkę...
Szybko się podnoszę. Gniada klacz otrząsa się i próbuje pozbyć się piasku z oczu. Czerwienię się. Nienawidzę takich sytuacji.
-Przepraszam - wołam, aby nie wyjść na jakiegoś chamskiego i niewychowanego
Liczę, że klacz nie będzie na mnie zła. Nie chciałbym aby tak było.

Rossa, dokończysz?

Od Saszan

Poszłam się przejść.
Szłam se i szłam.
Aż nagle... zauważyłam... kogoś pięknego! Serce wywinęło orła z tego powodu. Zaczęło bić mocniej.
Był to cudny ogier, kasztanowaty. Piękny był! Niczym...Aftery...
-Hej hej! - podbiegłam do niego będąc cała w skowronkach
Spojrzał się na mnie jak na niedorozwiniętą.
-Czego chcesz? - spytał, a chłód w jego głosie był wyraźnie słyszalny
-Pogadać! - zawołałam - Poplotkować, pogadać, pogapić się na chmury, pojeść trawkę... Wszystko! - zawołałam z entuzjazmem
-Aha - prychnął tylko i się odwrócił
-No co? - spytałam - Ładny jesteś.
-Sorry, nie szukam wielbicielek - prychnął znowuz to odchodząc dalej.
-Ej zaczekaj!
-Co?
-Jak Ci na imię?
-Nie Twoja sprawa
-Ej no proszę
-Nie
-Ale ty zacięty
-Spadaj
-Ładniej nie umiesz?
-Zjeżdżaj
-Pfff
-Zabawna jesteś
-Nie jestem komikiem
-Ja też nie
Spodobał mi się jego charakter. Chodzący ideał.
Podeszłam do niego bliżej i go... pocałowałam.

Liv? ♥♥♥♥♥

Od Jack'a

Nigdy nie czułem się lubiany. Co najwyżej tolerowany. Jednak stanowisko sprawia, że zaczynają na ciebie uważnie patrzeć. Czekają na jeden błąd. Najmniejszy, jaki by nie był. Zrobiłem ten błąd, a stado ma kozła ofiarnego. Trudno. Jeśli chcą mogą odebrać mi stanowisko. Nigdy o nie nie prosiłem. Dęblin mi zaufał i tylko jego pogardliwe spojrzenie i jego wyzwiska mogą mnie prawdziwie zranić. Spodziewam się je usłyszeć, już niebawem, bo zawiodłem. Ale nie miałem wyboru. Tak bywa.
Stoję nad brzegiem plaży. Sam. Nie mam pojęcia gdzie się podziewa Tamiza. Ona też zapewne teraz mną gardzi. Ma prawo być wściekła. Zniknąłem na długo. Jednak bywa, że nie możemy trwać ślepo w miejscu i grać dla innych. Zawsze byłem świrnięty i nieodpowiedzialny. Nikt tego nie zmieni.
Serce mi dygoce, jestem wściekły. Oni mi nie ufają więc jak mam im pomagać? To co robiłem było niedostrzegane, ale jak zniknę na trochę to zaczynają się buntować. To idiotyczne. Czy już nikt nie myśli? Za grosz szacunku i wyczucia. Przecież nie zniknąłem tak od razu. Zajmowałem się stadem przez cały ten czas. Wszystkie konsultacje z Dęblinem i wykonywanie jego rozkazów. Fakt, potem zniknąłem, ale przepraszam... Czy już nikt tego nie docenia?
Z trudem przełykam ślinę, a po pysku spływają mi łzy. Dawno nikt się do mnie nie odezwał. Na długo przed moim zniknięciem. Ale pretensje zawsze spadną na ważniejszego. To przykre. Dlaczego dałem się wrobić w tak wysoką pozycję? Chyba tylko i wyłącznie przez przyjaźń z Dęblinem. Widać za niektóre decyzje trzeba beknąć. Niech wieszają na mnie koty, to i tak im nic nie da. Ja jakoś to przeżyję i na przeciw ich gniewom będę trwać, istnieć. Nikt nie odbierze mi życia słowem. Tylko Dęblin może mnie zranić, a on nie koniecznie to zrobi.
Więc czekam na bunt. Choć i ten pewnikiem nie nadejdzie. Każdy będzie szeptał przeciw mnie, ale nikt nie stanie ze mną twarzą w twarz, by mi to wyrzucić. Bo wszyscy sa tchórzami. Mniejszymi tchórzami niż ja, ale nimi są. I taka jest prawda. Reszta to zbędne dodatki.
Dlatego stoję na plaży sam. Godzę się na to, by wiatr odbierał mi oddech, by słona woda szczypała w oczy. Sam wymierzyłem sobie karę, choć oni nigdy tego nie dostrzegą. Bo widza tylko to, co chcą widzieć.

(Ktoś dokończy, czy mimo buntu nikt się nie odezwie?)
--------------------------------
Nie prawdą jest że nie ma mnie od kwietnia. 
I raz jeszcze zaznaczam, ze nikt nie chciał ze mną pisać. 
A to, ze jak Solider prosiła bym naprawiał coś w grafice, 
bo sama nie potrafi to się nie liczy. 
Bo poco dostrzegać dawne zasługi, skoro zdarzył sie jeden błąd.

Hej i przepraszam

Chciałam powiadomić wszystkich, bo zaczynam ostawać niemiłe wiadomości na howrse, że nie mogłam się tutaj pojawić. Miałam problemy, okej? Tak jak najpierw z internetem, tak potem w realu. I nie chodzi wcale o szkołę. Przepraszam, dobrze? Nagle mnie się wszyscy czepiają, że stado zamiera. A jaki JA i inne administratorki mamy na to wpływ? Ludzie. Top wszystko zależy od WAS. Tylko i wyłącznie. My nie możemy zmuszać o pisania i przypominać TY i TY jeszcze nie napisaliście. Nie chcecie, nie możecie powiedzcie. Ja nie mogłam, miałam problemy, ale administratorki mi zaufały i teraz wracam. Proszę nie miejcie do mnie pretensji. Bo co też moje pisanie ma za wpływ na Was? Pisałam z trzema, może czterema osobami, więc teraz proszę nie róbcie mi wyrzutów, że "Was nie motywuję".
Jeśli zaś to taki problem, że mnie nie było, to możecie mnie wywalić. Jakoś tego nie zrobiliście. Jak ja nie piszę to to jest jakieś usprawiedliwienie? Ludzie przykro mi to mówić, ale to boli. Mam ograniczony internet. Nie mogłam go wykorzystywać na bloga, bo w pierwszej kolejności zadania. Ale jeśli to też dla Was żadne usprawiedliwienie.
Ja tu jestem od grafiki. Robię, o co jestem proszona. Z moim koniem prawie nikt nie pisał, a teraz się wszyscy czepiają. Zobaczymy kto podejmie wyzwanie, gdy już napisze to opowiadanie. Jak nikt, to nie liczcie, że będę się odzywać. Bo zostałam dotknięta. I piszcie co chcecie. Tylko tyle mogę.
Dziękuje za uwagę i przepraszam, jeśli kogoś uraziłam.
Beta Jack

czwartek, 26 czerwca 2014

Od Rossy

C.D Qerida

Spojrzałam na niego. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
- Ja... - zacięłam się.
Ogier patrzył na mnie wyczekująco. Podeszłam do niego.
- Ja nie wiem co powiedzieć. - wyznałam.
Spuścił głowę, ja tylko westchnęłam. Co ja mu mogę poradzić? Mystic to taki ogier, który lubi walczyć o swoje. Tak mi się zdaje bo w ogóle Mystic'a nie znam.
- Qerido..-zaczęłam cicho.
Podniósł trochę głowę.
- Co? - zapytał.
- Nie możesz mu pozwolić odebrać Nevady... Wiem, że to twoja miłość życia. Powinieneś iść do niego... I powiedzieć mu, że jest zwykłym dupkiem. Najpierw ma partnerkę, potem mają w d*pie, a teraz wrócił bo mu się nagle ona przypomniała. Najpierw ją oddaje tobie a teraz znowu chce z nią być. Mógł pomyśleć nim to wszystko zrobił... - powiedziałam.

< Qerido?Bym się rozpisała, ale wolę zostawić trochę tobie. >

Od Qerida

CD Rossy

Spojrzałem na nią, nie odpowiadając. Zauważyłem jak przypatruje się mi uważnie i powoli zaczyna rozumieć sytuację.
-Miałem ochotę go skopać- powiedziałem, czując jak wzbiera się we mnie złość.
Klacz nie odpowiedziała.
-On ją pocałował!- krzyknąłem.
Musiałem wyzbyć się tego gniewu. Powoli nie wyrabiałem. W pewnym momencie chciałem go się pozbyć, po prostu... zabić.
-Czy właśnie taka jest zazdrość?- zadałem pytanie retoryczne- Muszę cos z tym zrobić. Pomórz.
-Ja...- zacięła się, przypatrując się nadal uważnie.

<Rossa? W takim momencie wena zwiała ;_;>

Od Qerida

CD historii Mystic`a

Głos mi uwiązł w gardle. Teraz to miałem niezaprzeczalnie ochotę mu dać w pysk. Spojrzałem na Nevadę, która odsunęła się od niego gwałtownie. W uszach brzęczało mi tylko to pytanie:
I jak?
Poczułem jak we mnie zbiera się coraz więcej energii i powoli dostaję szału. Pierwszy raz czułem jak eksploduję. Nie wytrzymałem i podszedłem do niego. Mocno musiał dostać, bo jego głowa przechyliła się lekko na bok. Jednak z jego twarzy nadal nie schodził złośliwy uśmiech.
-Nie waż się jej tknąć- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Zaśmiał się kpiąco i rzucił kulę ognia w moja stronę. Osłoniłem się tarczą z powietrza.
-To tylko drobnostka tego co umiem wiec nie wchodź mi w drogę- ostrzegł.
-Wiesz, że to i tak mam gdzieś?- odpyskowałem mu.
Ogier zmarszczył brwi. Poczułem jak dostaje porządnego kopniaka w klatkę piersiową. Przyznać musiałem, że ma niezłego kopa, ale ja też dużo umiem. Chwilowo zabrakło mi tchu, lecz potem odwdzięczyłem się mu. Ogier przewrócił się o kamień i dostał w brzuch. Pogoda z każdą chwilą się zmieniała, a nad nami rozpętał się wiatr. Targał moja grzywą.
-A to jeden z moich popisów- uśmiechnąłem się zadziornie i przyglądałem wstającemu ogierowi.

<Mystic?>

Od Rossy

C.D Qerida

Ogier na mnie spojrzał.
- Qerido to twoja decyzja, nie moja. - odparłam z uśmiechem.
Uśmiechnął się do mnie.
- No to do zobaczenia. - rzekł.
*
Po rozejściu się z Qeridem. Gdzie każdy poszedł gdzie indziej ja skierowałam się na łąkę. Minęły chyba z 2 godziny. Qerido przyszedł na łąkę. Popatrzył na mnie.
- Co jest? - zapytałam.

< Qerido?Jak spotkanie? xd>

Od Slayer`a

Od pewnego czasu moje życie stało się niekończącą rutyną, żmudną i zwyczajną. Wiodłem nudne życie, ale cóż miałem począć?
Scolle wraz z córką zniknęły. Przepadły. Bez pożegnania. Wprawdzie Scolle coś mówiła, że chciałaby zażyć trochę wolności, swobody... Ale chyba nie mówiła tak o naszym związku. Czy to się zakończyło? W sumie... Teraz widzę, że popełniłem błąd.
Chyba ona mnie tylko zauroczyła.... A zauroczenia albo mijają albo przeistaczają się w coś większego.
A więc to tylko było zauroczenie... Teraz jej tu nie ma... Właściwie, jej mi nie brakuje...
Co ze mną jest??
Tyrion, mój syn, chyba by się oburzył gdyby usłyszał ode mnie takie słowa. Znienawidziłby mnie. Jestem ciekawy, gdzie on się teraz podziewa.
Łaziłem po terenach stada i kogoś usilnie szukałem. Ale przypomniało mi się. Orania odeszła ze stada. Kolejna osoba, której niesamowicie ufałem. Zacząłem ryć w ziemi kopytem. Właściwie w stadzie nie znam nikogo.
Nikogo - powtórzyłem cicho
Wypadałoby to zmienić.
Właśnie nadarzyła się okazja, gdy zobaczyłem blisko siebie karosrokatego ogiera. Ruszyłem żwawiej w jego kierunku, jednakże ze spokojem, aby go nie wystraszyć.
-Cześć - zawołałem przyjaźnie
Skądś go kojarzyłem. Jest chyba w tym stadzie długo, ale za żadne skarby nie pamiętam jego imienia. Co za wstyd!
-Hej - powiedział, odwracając się - Ty pewnie jesteś Slayer, ogier Gamma, prawda? - spytał jeszcze
Kiwnąłem głową, potakując przy tym cicho:
-Tak, tak. A ty?

Nowel, dokończysz?

środa, 25 czerwca 2014

Od Mystic`a

CD historii Qerida

Posłuchaj…- zaczął- Nevada jest moja partnerką, kocham ją, a ty, jeśli dobrze pamiętam, zapomniałeś o niej i odeszła od ciebie. Jestem szczęśliwy i ty nie próbuj tego rujnować- stanął dumnie.
-Dla twojej wiadomości nie zapomniałem o niej i po raz kolejny mowie ci żebyś się nie wtrącał- starałem się trzymać opanowany i poważny ton głosu.
Chociaż nie było łatwo, bo ogier doprowadzał mnie do stanu krytycznego. Pomyślałem, że za chwilę nie wytrzymam i mnie poniesie. Qerido widocznie to zauważył. Jednak uparcie stał przede mną. Mierzyliśmy się wzrokiem.
-Może warto spytać się Nevady czy chce porozmawiać czy nie? Podobno jesteś dobrym partnerem, a chodzisz na spacerki z inną- zaśmiałem się kpiąco.
Ogier przełknął głośno ślinę, zaciskając zęby. Widziałem, że za chwilę wybuchnie, normalnie w świecie nie wytrzyma. W tym momencie chciałem dodać coś jeszcze, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Jednak, zamiast dowalić mu bardziej, postanowiłem zrobić cos bardzo, bardzo głupiego. Podszedłem do Nevady i pocałowałem na oczach Qerida. Ogier stał jak zahipnotyzowany. Oderwałem się po chwili.
-I co ty na to? Podobało ci się?- syknąłem do niego.


<Qerido?>

Od Qerida

CD Rossy

Czułem się wobec niej wdzięczny, mimo tego, że się zmieniła. Uśmiechnąłem się lekko, a potem znowuż odwróciłem twarz. Musiałem coś wymyślić.
-Dzięki za słowa pocieszenia- odparłem- ale jeśli mi na niej zależy to powinienem zawalczyć.
-Tak, masz rację... Ale nie masz na myśli brutalnej bójki?- z boku zauważyłem jak twarz klaczy lekko się uśmiecha.
Wzruszyłem ramionami, po czym zaśmiałem się cicho.
-Wiem jedno, muszę z nim pogadać.
-I co?- zadała pytanie Rossa, które szczerze mnie zdziwiło.
-Jak to co? Powiem mu to co myślę, jak szczerze to szczerze. Nie jestem wielbicielem bitew, ale jeśli będzie trzeba...- przekręciłem głowę na bok.
-Qerido...- poczułem w jej wypowiedzi ciupkę zbesztania.
Zwróciłem na nią wzrok. Już postanowiłem... Pójdę do niego i wszystko wytłumaczę.

<Rossa? No coś ty??? o.O xd>

Od Rossy

C.D Qerida

Rozumiałam go. Uśmiechnęłam się do niego.
- Zazdrość nie rodzi się z braku zaufania, tylko ze strachu przed utratą najważniejszej osoby. - powiedziałam.
Popatrzył na mnie.
- W sumie to masz rację. - odparł smutno.
- Qerido... - zaczęłam. - Ona może coś czuć do niego jeszcze, no bo szczerze to stara miłość nie rdzewieje. Ja nie chcę, Ciebie od niej odciągać. Nie chcę Cię dla siebie. Nie o to mi chodzi... Mam namyśli, że nawet jeśli Nevada jest z tobą może jeszcze coś tam czuć do Mystic'a. - powiedziałam.
Ogier na mnie spojrzał.
- Ale Rossa... Ja się martwię, że on mi ją odbierze. - powiedział.
- Wątpię w to. Znasz ją lepiej ode mnie, to twoja partnerka. - odparłam.
Patrzyliśmy na siebie. Trochę czuję się zazdrosna o Qerida, ale przecież chcę aby był szczęśliwy. Więc mu pomogę. Tak jak on pomagał mi teraz to ja mu pomogę. Uśmiechnęłam się, popatrzyłam w jego oczy.

< Qerido?Jakoś wena przywędrowała. XD>

Od Jennifer

C.D Damaskusa

Uśmiechnęłam się.
- No dobra, dobra. - odparłam.
Ruszyliśmy tam gdzie on chciał, radosny ogier. Ma tyle energii trzeba ją jakoś stłumić.
*
Byliśmy na miejscu. Patrzyłam na niebo.
- Mówiłem, że jest piękne! - krzyknął mi do ucha.
Odskoczyłam w bok.
- Tak mówiłeś, ale nie musisz mi się drzeć do ucha. - odparłam z wrednym uśmieszkiem.

< Damaskus?XD>

Od Qerida

CD Rossy

Spojrzałem na nią, po czym uśmiechnąłem się lekko. Spojrzała na mnie jak na wariata.
-Spędzam z nią bardzo dużo czasu, a tobie obiecałem, że się zajmę. Nie mogę teraz tak złamać obietnicy. I... szczerze ci powiem, że mamy razem pewien problem- moja mina przybrała poważny wyraz.
-Co się stało?- spytała, nastawiając uszu, gotowa na wysłuchanie.
-Po prostu... no wiesz... wiesz jaki ja jestem...- zacząłem dokładnie, nie wiedząc jak ułożyć zdanie.
-Ym, tak?- patrzyła na mnie wyczekująco.
-No wiec, jestem strasznie zazdrosny..- zacząłem- O Nevadę.
-To już wiem, a co dalej?
-Chodzi o nią i Mystic`a. Ciągle ze sobą gadają, a ja widzę, że ona nie chce, a on jakby na siłę ją ciągnie. W końcu nie wytrzymam i przemówię mu do rozsądku. Oczywiście, może ci się trochę wydawać, że zaczynam przypominać troskliwą mamuśkę i, że nie pozwalam Nev z żadnym ogierem gadać, no ale przepraszam, on mnie wkurza powoli... A mnie wkurza moja zazdrość o nią...

<Rossa? Rozkręćmy ta akcję>

Od Rossy

C.D Qerida

Wyszliśmy z jaskini. No poszliśmy na ten spacer. Chciałam z nim szczerze porozmawiać. Ufałam mu, ale moja podświadomość mówiła co innego, moje serce też co innego. Ech... Popatrzyłam na niego. Był taki uśmiechnięty. Mógł a raczej jest szczęśliwy. Ma partnerkę i no co on jeszcze ma? A zresztą...
- Qerido..
Ogier na mnie spojrzał. Wiedziałam wyrwałam go z jego myślenia.
- Co?- spytał.
- Nie możesz wiecznie mną się zajmować i poświęcać swojego czasu tylko mi... Masz partnerkę. Powinieneś z nią spędzać więcej czasu. - powiedziałam.

(Qerido?)

niedziela, 22 czerwca 2014

Od Mocci

CD Vito de Rain

Zaczęłam zastanawiać się nad sensem jego wypowiedzi. To co powiedział było cholernie mądre, ale nie dane mi było tego w żaden sposób skomentować. Za plecami usłyszałam chrząknięcie.
-To ja-klacz stojąca za mną wypowiedziała pierwsze słowa.
-Witaj Coelsho-uśmiechnęłam się obracając i podchodząc do córki.
-Widzę, że już ci lepiej-przywitała mnie przytulasem-Co się stało?
-Nie wiem-wzruszyłam ramionami-To deszcz. Możliwe, że ktoś rzucił na nas klątwę czy coś w tym rodzaju.
-Rozumiem-pokiwała głową.
-A właściwie po co przyszłaś?-zapytałam widząc jak Vito odsuwa się od nas. Wiedział, że Coelsho go nie znosi.
-Chciałam... porozmawiać... z... tatą-wydusiła w końcu z siebie.
-To... Zostawię was samych, dobrze?-zamurowało mnie. Ona chce rozmawiać z jej ojcem? Na pewno z tym? Nie pomyliła sobie czegoś przypadkiem? Przecież ona go nienawidzi...
-Dobrze-przytaknęła poważnie nasza córka.
Dalej oszołomiona skierowałam się gdziekolwiek na spacer. Dobry kawałek później słowa, które wypowiedziała Coelsho dalej huczały mi w głowie.
-Tato, chciałam przeprosić.

Rain?




Od Qerida- Na konkurs

Poziom: Trudny

Nevada kichnęła głośno. Roześmiałem się, słysząc co chwila jej psikanie.
-Ty się tak nie śmiej, bo... apsiu!- kichnęła
-Bo apsiu? Heh- zachichotałem.
-A ty chory nie jesteś?- zdziwiła się.
-Nie, a miałbym być? Aż tak źle mi życzysz kochanie?- zrobiłem teatralną minę.
-Serio źle się czuję. Ostatnio coraz częściej boli mnie głowa i brzuch. I do tego ta gorączka- przytuliła się do posłania.
-Ostatnio prawie wszystkie konie są chore, a niektóre to tak na serio nie wyglądają dobrze i ty chyba do nich należysz- spojrzałem na nią.
Trzęsła się z zimna, co chwila zamykając mocno oczy i otwierając.
-Podszedłem do niej i pocałowałem, przytulając.
-To cię rozgrzeje. Prześpij się, a ja pójdę po coś ciepłego i przy okazji sprawdzę jak tam u innych- puściłem jej oczko, uśmiechając się dla pocieszenia i wyszedłem z jaskini.
Rzeczywiście, grupa chorych koni powiększała się z godzinę na godzinę. U medyka była kolejka, a on sam miał pewnie dużo roboty. Postanowiłem pójść do alf i sprawdzić czy oni też są chorzy. Gdy wszedłem, od razu zostałem psikany.
-Na zdrowie- powiedziałem, zamykając oczy.
-Przepraszam, ale już nie mogę wytrzymać z ta gorączką- powiedział przez nos Dęblin.
-Widzę, że wy też chorzy jesteście?- spojrzałem raz na ogiera, a raz na Havanę.
-Od trzech dni. Nie wiemy co to za choroba, a niektóre konie naprawdę bardzo źle wyglądają. Jednak ty widzę, że się dobrze czujesz- podniosła lewą brew klacz.
-Jestem jak w siódmym niebie- uśmiechnąłem się szeroko.
-A dasz się na cos namówić?- uśmiechnęła się tajemniczo Havna.
-Ymm... Zależy na co- skierowałem wzrok na Dęblina
-Mianowicie na to: W górach rośnie roślina, które ma niezwykłe właściwości lecznicze...
-Niestety trudno ja dostać...- wtrącił Dęblin.
-Tak, może dałbyś się przekonać na to żeby pójść po nią i wyleczyć z choroby?- kichnęła klacz.
-Tak, ale... Gdzie dokładnie ona rośnie.
-A bo my wiemy? Musisz szukać- położył się ogier.
-To mi ułatwiliście sprawę. No dobrze, pójdę. Na razie- pożegnałem się z nimi i od razu ruszyłem w drogę.
Dzień był nawet ładny. Tak, ładny... Zaczął padać deszcz. Wbiegłem pod rozłożyste gałęzie dębu. Widocznie deszcz nie zamierzał ustępować, a czas mi się kończył. Podobno ta roślina chowa się pod ziemia i trzeba czekać aż trzy lata gdy po raz kolejny wzejdzie. A ja mam zaledwie dwa dni na dotarcie w góry i na sam(prawie) szczyt. Pogalopowałem przed siebie w deszczu. W sumie było całkiem przyjemnie. Potem wzeszło słońce, a na niebie uformowała się tęcza. Wtem usłyszałem szczekanie. O nie! Za mną biegło kilka psów myśliwskich. A co ja jestem!? Jeleń!? Tak, moje narzekania na nic się nie zdadzą na sytuacje. Ruszyłem galopem w stronę gęstego lasu. Tam miałem chociaż odrobiny szansy je zgubić. Usłyszałem strzał. Wspomnienia jakby same przyszły, a łzy nalały się do oczu. Przewróciłem się o korzeń.
~Czy mi zawsze takie przygody muszą wpadać? I oczywiście w każdej bierze swój udział człowiek!~ wstałem i pobiegłem dalej.
Szczekanie ucichło, a ja walnąłem się na sucha trawę w jaskini. Widocznie była zamieszkana, ale dawno temu. I teraz chciałbym się mylić. Usłyszałem warczenie i czym prędzej wyskoczyłem z niej, wpadając na ogromna pajęczynę. To się nazywa moje szczęście. Noga zaczęła mnie cholernie piec. Szkoda tylko, że w takim momencie. Poczułem jak bierze mnie skurcz, a szczekanie znów narastało. Wywąchały mnie! Wtem zauważyłem ludzi na koniach.
-Amando! Zobacz co znalazłem!- podjechał do mnie mężczyzna.
Skuliłem uszy.
-To koń! Chyba dziki. Charls, on jest ranny- zeskoczyła z konia kobieta.
-Chyba. Zabierzmy go do domu.
~No pięknie! Nie jestem ranny tylko noga mnie boli, a do tego ludzie chcą mnie znowuż zamknąć w jakiejś głupiej stajni~ pomyślałem.
-Chodź tu mały, nic ci nie chcemy zrobić- uśmiechał się Charls.
Zarżałem i wstałem, cofając się. Nigdzie nie widziałem wyjścia, tylko tam gdzie stali ludzie. No cóż... Stado na mnie liczy. Zwinnie ominąłem mężczyznę, kobietę z końmi i pokłusowałem w stronę widocznych już gór, zostawiając osłupiałych ludzi tam gdzie stali.
-Gdzie teraz się szło?- powiedziałem sam do siebie i rozejrzałem się dookoła.
Góry co prawda było już widać, lecz przejścia na ścieżkę lub jakieś łagodniejsze zbocze już nie. Widocznie będzie trzeba się wysilić i wspiąć się na sam szczyt. Wskoczyłem na pierwszą półkę. Z każdym kolejnym krokiem powietrze zaczynało rzednąć.
Coraz trudniej się oddychało, a i ja traciłem siły. Nagle kamień zsunął mi się spod kopyt. Upadłem, a idealnie pode mną rozciągała się przepaść. Przełknąłem głośno ślinę. Byle tylko nie spaść. Przeżyłem dużo podobnych sytuacji, lecz myśl, którą miałem ciągle w głowie, że jeśli nie zdążę, choroba może się tak rozprzestrzenić, że to może być początek końca. Stado było w zagrożeniu, a ja leżę nad przepaścią i jeden, zły ruch i po mnie. Powoli wstałem. Czemu ja? Najbardziej ,,odpowiedzialny" członek stada? Nie mogłam użalać się nad sobą i skoczyłem na następną półkę góry. Odetchnąłem z ulgą, gdy stwierdziłem, że grunt pod moimi nogami jest stabilny. Ruszyłem dalej. Byłem coraz bliżej szczytu, czułem, że ta roślina pojawi się za kilka kroków, lecz tak się nie działo. Dotarłem do szczytu i upadłem ze zmęczenia. Rozejrzałem się dookoła. Nigdzie ani śladu jakiegokolwiek życia, oprócz mnie. Brałem ciężko powietrze do płuc. To było niemożliwe... Starałem się, a tu? Zero, nic. Wstałem na nogi, czując, że tracę siły. Widocznie, los tak chciał, żeby się nie udało. Poddaję się. Spuściłem głowę i postanowiłem wrócić do stada. Zejście okazało się trudniejsze niż wejście. Ciągle zawalanie się skał i przepaście. W końcu stanąłem na zieloną trawę. Księżyc powoli wschodził na niebo. Nieopodal płynęła rzeka, w której odbijały się promienie i gwiazdy. Pochyliłem się nad wodą i napiłem spragniony. Coś kazało mi iść wzdłuż rzeki. Ruszając za instynktem, natknąłem się na ciemny las. Jednak tam coś przykuło moja uwagę. Ze środka bił jakiś blask. Dobiegłem do niego kłusem. Wokoło zapanowała mgła. Utrudniała widoczność. Wtem na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-To ta roślina!- wykrzyknąłem i podszedłem uradowany.
Nie, stój! Qerido, co ty robisz...?
Zerwałem delikatnie kwiat. Niebo jakby poszarzało. Spojrzałem w górę. Czas się zmywać. Pobiegłem w stronę stada. Szczęśliwie wróciłem do domu, jednak nie dawało mi spokoju jedno... W lesie słyszałem głosy. Co to lub kto to mógł być...?

The End

Od Szebry

CD Damaskusa

Uśmiechnęłam się lekko i pocałowałam go w policzek.
- Wcale nie było nudno, bardzo ciekawa historia. - oznajmiłam - Ja również nie mam ciekawej historii.-
teraz on mnie pocałował ale w usta i odpowiedział z szarmanckim uśmiechem
- Moja nie dorastała do pięt twojej.
- Ha, ja mam bardzo nudną, twoja jest tysiąc razy lepsza. - powiedziałam, okrążając go a on cały czas wodził za mną wzrokiem.
- Nie masz zupełnie racji, ale jeśli się upierasz toooo....

Damaskus? przepraszam, że tak długo ale mam dużo na głowie

sobota, 21 czerwca 2014

Od Damaskusa

CD Jennifer

-Jak kocha, to poczeka.-uśmiechnąłem się zawadiacko.
Kątem oka dostrzegłem, że Jennifer spojrzała na mnie z wyrzutem. Ach, ta solidarność klaczy...
-Nie przejmuj się tym.-wesoło trąciłem ją pyskiem. -Szebry tu nie ma, jesteśmy tylko ty i ja. Nic jej się nie stanie, jak dzisiaj wyjątkowo poczeka na mnie trochę dłużej, niż zwykle... Nie zawracaj sobie niepotrzebnie głowy, hm?-uśmiechnąłem się przyjacielsko.
Klacz w dalszym ciągu nie wyglądała na przekonaną, jednak nie zamierzałem się tym martwić.
-Dobra, idziemy na Łąkę Pragnień!-zawołałem dziarsko. -Najlepiej widać na niej nocne niebo... Zobaczysz jak pięknie jest tam o tej porze.

Jenny?

Od Vito de Rain

CD Mocci

Mimowolnie drgnąłem, starając się jednak zachować pozory spokoju pod czujnym okiem ukochanej.
-Coś nie tak?-spytała troskliwie. A więc nie umknął jej żaden szczegół mojego zachowania...
Pokręciłem tylko głową, myślami wracając do czasów swojego dzieciństwa. Tych słodkich czasów, które już nigdy nie powrócą...
-Więc chcesz wiedzieć co było wcześniej?-odezwałem się, w pierwszej chwili nie poznając własnego głosu.
Mocca niepewnie skinęła głową. Wiedziałem, że widząc moją reakcję, w duchu żałowała swojego pytania. Zmusiłem się jednak do bladego uśmiechu, żeby pokazać jej, że nie wywarło ono na mnie zbyt wielkiego wrażenia. W rzeczywistości było inaczej, a ona chyba zdawała sobie z tego sprawę...
-Urodziłem się na preriach...-zacząłem. -W dzikim stadzie, rzecz jasna. Widok ludzi nigdy nie był nam obcy. Jako dzieciak wielokrotnie podchodziłem do ich osad i przyglądałem się z daleka... Żyliśmy w zgodzie, nie wadząc sobie wzajemnie. Kiedy dorosłem ich nastawienie do nas się zmieniło, diabli wiedzą dlaczego... Na moich oczach wyłapali większość stada, tylko nielicznym udało się jakimś cudem uniknąć  niewoli. Potem trochę się tułałem po świecie aż trafiłem do Stada Błękitnego Księżyca. Resztę znasz.-uśmiechnąłem się kwaśno.
Skinęła głową, jakby w lekkiej zadumie. Spojrzała na oddalonego od nas o kilkadziesiąt metrów Sorrela, który z trudem powstrzymywał łzy i mówił coś do Tajgi, która, z oczywistych względów, nie mogła mu odpowiedzieć, chociaż wiedziałem, że łapczywie chłonęła każde jego słowo.
-Niedługo odejdzie.-odezwałem się cicho, patrząc na aurę zmarłej klaczy. -Przyszła się pożegnać...
Dostrzegłem, że Mocce delikatnie zadrgała szczęka, jednak w żaden sposób nie skomentowała moich słów. Zamiast tego powróciła do naszego poprzedniego tematu.
-Więc to dlatego zostałeś mordercą? Przez to, co cię spotkało?-spytała cicho.
Początkowo nic nie odpowiedziałem, w dalszym ciągu patrząc na szlochającego cicho Sorrela, jednak czując na sobie wyczekujące spojrzenie partnerki, postanowiłem w końcu się odezwać.
-Nie, nie dlatego.-westchnąłem, kręcąc głową. -Wędrując samotnie nie ma opcji, żeby nic ci się nie przytrafiło. Możesz zostać napadnięty przez wilki, ludzi, pumy, wrogie stada... Po odbyciu takich starć masz już pewne doświadczenie w walce, a nawet zabijaniu... Zostałem mordercą z konieczności, do niczego innego się nie nadawałem...-urwałem na chwilę, wbijając wzrok w ziemię. -Nigdy nie wierz, kiedy ktoś powie ci, że zabijanie jest przyjemnością i jego hobby. Kłamie. To nic przyjemnego, a utwierdzasz się w tym przekonaniu, kiedy budzisz się w środku nocy i, jeszcze nie do końca rozbudzony, widzisz te wszystkie wpatrzone w ciebie oczy, chwilę przed tym, zanim zgaśnie w nich życie... To nie jest nic miłego, ani tym bardziej nic, czym można by się szczycić.-odparłem cicho, zawzięcie ryjąc kopytem w ziemi. 

Mocca?

piątek, 20 czerwca 2014

Od Sharee

CD Pride

Zaśmiałam się lekceważąco, szczerze rozbawiona frustracją klaczy. Próbowała się jak najszybciej wycofać i dowalić mi słownie jak najbardziej.
-Haha! Nie wiesz czemu Black Velvet ode mnie odszedł i nie będziesz wiedziała, ale ty, pamiętam dobrze, też nie układało ci się. I co? Vituś już się tobą nie interesuje? Przyjaciele, hm?- zakpiłam.
-Nie twój zasrany interes!- krzyknęła.
-Masz rację, nie mój tak samo jak i nie twój w związku ze mną. Jeśli próbujesz mi dowalić to nie dasz rady. Do zobaczenia- odwróciłam się.
-Ta rozmowa była bez sensu- stwierdziła, sycząc przez zęby i również się odwróciła.
-Miłego dnia- uśmiechnęłam się złośliwie i poszłam w swoja stronę.

<Pride? Jeśli chcesz to dokończ, mi wena zwiała>

Od Pride

CD opowiadania Sharee
Zmrużyłam oczy
- Wiem... - prychnęłam - ale szczerze mówiąc... nie dziwię się, że nie masz partnera... Jak ten poprzedni się nazywał? Black Velevet? Nie dziwię się mu, że od ciebie odszedł. Podziwiam go, że z tobą nawet te pare tygodni wytrzymał - warknęłam, nie panując nad sobą. Miałam wrażenie, że jeżeli za chwilę nie wyładuję swojej złości, zrobię jej krzywdę.
- Oho, panna się zezłościła - prychnęła kpiąco
- Nie martw się, wiecej przeszkadzać ci nie będę - syknęłam, czując ponownie znany mi zapach
(Sharee? brak weny)

Od Pride

CD opowiadania Wanderera
Uśmiechnęłam się pewnie.
- No, ba! - prychnęłam - Ja zawsze mam rację - dodałam z kpiącym uśmiechem
Przewrócił oczami, wyczuwając, że żartuje. Potrząsnęłam pyskiem, aby odgarnąć kosmyk grzywy, opadając mi na oko.
- Wiem, że pewnie nie będziesz chciał tego mówić, ale... - urwałam, bo coś mi przerwało. Powiał silny wiatr, przynosząc do mnie znaną mi woń.
- Co jest? - spytał, widząc, że nagle mój wzrok zaczął gorączkowo szukać czegoś między drzewami
- N... nic - odparłam, mrugając oczami - chciałam się spytać, jaka była twoja przeszłość. Wiesz, jak przedtem żyłeś. A, i żeby nie było, wcale się nie obrażę, jeżeli nie będziesz chciał powiedzieć
(Wanderer? )



Od Black Prince

Ostatnio jakoś specjalnie nie udzielałem się w stadzie. Nie było to w mojej naturze, jednak musiałem wszystko sobie ułożyć i wszystko obmyślić. Znowu poczułem straszną tęsknotę do mojej ukochanej Clever. Jednak mój charakter nie dał mi się długo tak użalać. W końcu wyszłam zza drzew i ruszyłem do najbliższej grupki koni. Podbiegłem do niej, uśmiechając się towarzysko i mowiąc wesołe "Hej". Jednak nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Więc ruszyłem dalej, jednak cały czas zachowanie innych koni powtarzało się. W końcu zrezygnowany położyłem się pod drzewem, chroniąc się pod drzewem.
- Hej - usłyszałem miły głos klaczy
Podniosłem uśmiechnięty pysk
- Hej, jestem Black Prince - wstałem
(jakaś klacz? xd)

Odchodzą

Sandy i Flying odchodzą.
http://img96.imageshack.us/img96/4085/carmin.png
http://jazdakonna.oswiatalingwista.eu/wp-content/uploads/2014/01/nereida.jpg 
Powodem jest decyzja właściciela.

Miriam odchodzi...

Powód: Śmierć

Od Javier`a

Krzyknąłem przez sen. Obudziłem się cały spocony i obolały. Spojrzałem w stronę, gdzie spała moja matka. Odkąd dorosłem, działo się z nią coraz gorzej. Nie mogła wstać ani mówić. Miała mroczki przed oczami, a i ona sama wyglądała strasznie. Wstałem i podszedłem do niej, spoglądając na jej zamknięte oczy. Przykryłem i wyszedłem z jaskini. Księżyc nadzwyczajnie mocno świecił, a w dali było słychać wycie wilków i huczenie sowy. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w nocne dźwięki. Wtem usłyszałem głos:
-Javier?
Odwróciłem się w stronę mamy. Nie spała. Patrzyła na mnie zamglonymi oczami. Uśmiechnąłem się lekko do niej.
-Tak?- spytałem, podchodząc.
-Nie spisz?- wypowiedziała to z trudem.
-Obudziłem się przed chwilą i wyszedłem, by zaczerpnąć świeżego powietrza. A ty czemu nie spisz?- zapytałem.
-Nie mogę. Miałam sen. I... i muszę ci coś powiedzieć- mówiła szeptem, ponieważ głos jej zanikł.
-Na razie nic nie mów, masz gorączkę- stwierdziłem.
-Wiem, ale muszę ci to powiedzieć, bo obawiam się, że...- zacięła się, a po jej policzku spłynęły łzy.
-Co się stało?- przestraszyłem się lekko, spoglądając w jej oczy uważnie.
-Już dawno ci miałam o tym powiedzieć. ukrywałam to przed tobą dla twojego dobra. Nie chcę byś go szukał, wiem, że to był i jest dla ciebie ból, ale stwierdziłam, że zanim umrę...
-Nie mów tak, to nie prawda- przerwałem jej.
-Daj mi skończyć...- skarciła mnie- Zanim umrę, powiem ci kto... kto jest twoim ojcem- wyszeptała.
Znieruchomiałem. Od dawna chciałem się dowiedzieć kto to, ale jakoś tak mi już nie zależało. Skrzywdził mamę i zasługuje na karę. Nie chcę go widzieć, a jeśli go znajdę to nie wiem co mu zrobię.
-Javier, twój tata ma na imię Dęblin i...- dyszała.
-Mamo?- spytałem, lecz jej oczy zamknęły się powoli.
Zapadła cisza. Głucha i tak nieprzyjemna, że dałbym wszystko by tylko ją zapełnić.
-Mamo!?- krzyknąłem po raz drugi, lecz w tym momencie zrozumiałem, że moja najbliższa mi rodzina odeszła.
PO moich policzkach pociekł łzy. Ona nie zasługiwała na to. To mój ojciec mógł zginąć. Nienawidzę go! Wybiegłem z jaskini w stronę lasu. Teraz chciałem tylko i wyłącznie zamknąć oczy i rzucić się w wodę.
-Muszę go odnaleźć...- syknąłem przez zęby i upadłem na ziemię.

CDN

Javier dorasta!

Znowuż z małym opóźnieniem (mam nadzieję, że Soldier mnie nie zabije xd) wstawiam posta, który mówi, że Javier dorasta.
Opis w zakładce- Ogiery.
 
-Alfa stada- Havana(izusia321)

Od Qerida

Stałem pod drzewem nadal czekając na Nevadę i Mystic`a. Długo ich nie było. Nie wiedziałem co robić. Czy iść sprawdzić, czy może zostać? Nie, Nevada umie sobie poradzić. Jednak cos ciągle nie dawało mi spokoju.
~Nie zostanę tu ani chwili dłużej!~ krzyknęło we mnie i ruszyłem się z miejsca, kierując w stronę gdzie ostatni raz widziałem ją i Mystic`a na oczy.
Wyszedłem za zakrętem, widząc jak rozmawiają. Byłem rozdwojony. Iść czy nie iść? W końcu, z braku cierpliwości(co się nie zdarza często) podszedłem.
-Mocno przeszkadzam?- spytałem.
Klacz odwróciła na mnie wzrok i uśmiechnęła się lekko.
-Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać- warknął ogier.
Wróciłem na niego wzrok, mrużąc oczy., Dobrze wiedziałem kiedy ktoś nie chce już rozmawiać, a widać było, że rozmowa nie była za przyjemna.
-Po pierwsze nie sycz tak na mnie, bo się w węża zamienisz, a po drugie, ona chyba już nie chce z tobą rozmawiać. I tak długo to trwa- odparłem poważnie.
-A skąd ty możesz wiedzieć czy chce ze mną rozmawiać czy nie?- odpowiedział lekceważąco.
-Bo jest MOJĄ partnerką- dodałem nacisk na słowo moją.
-Od nie dawna...- dodał.
-Nie chcę się kłócić dlatego...- przerwałem, patrząc na nią- Dlatego zostaw ją w spokoju i daj odetchnąć. Jakoś dotychczas nie interesowałeś się zbytnio co robi i czy w ogóle jest.
-To już moje sprawy. Spadaj- syknął.
-Spadaj to sobie możesz do ptaka powiedzieć- odpyskowałem mu.
Podszedł bliżej, widocznie zdenerwowany. Stałem i wpatrywałem mu się w oczy. Chyba do końca zdurniałem!

<Mystic? Nevada?>

Od Qerida

CD historii Rossy

Wziąłem głęboki oddech, patrząc na niebo po raz kolejny.
-Nie ma za co. I przepraszam cię za to, że się zbytnio uniosłem. Po prostu się martwię- odparłem- Jesteśmy przyjaciółmi i to mój obowiązek.
-Wiem, po prostu ja nie wiem co robić...- posmutniała jeszcze bardziej.
-Damy radę- szepnąłem
Odsunęła się ode mnie, patrząc z nadzieją.
-To jak? Może się przejdziemy skoro i tak nie chcesz siedzieć w jaskini i porozmawiamy?- zaproponowałem.
-Wspólny spacer? Dobrze...
Uśmiechałem się do niej lekko.

<Rossa? Zarażasz brakiem weny... ;_;>

Od Harry`ego

Do Nebraskiej.

Dzisiaj wstałem wcześnie rano. Poszedłem na łąkę. Poskubałem trawę. No, była dobra dość dobra... Z dnia na dzień zaczęło mi się nudzić. Dzisiaj szedłem do jaskini. Nagle wpadłem na jakąś klacz.
- Sorry. - powiedziałem.
- Spoko. - odparła. - Jestem Nebraska.
Spojrzałem na nią.
- Ja jestem Harry, ale mów mi Hazza. - odparłem.
Uśmiechnąłem się do niej.


< Nebraska?>

Od Jennifer

C.D Damaskusa

Westchnęłam.
- No dobra. - odparłam.
Wyszliśmy z jaskini i szliśmy przez tereny stada... Było tak inaczej... Miło, ciepło i wiedza, że ktoś spędza swój czas właśnie z tobą...
- Damaskus...-zaczęłam.
Popatrzył na mnie.
- Hm?
- Czy nie powinieneś iść do Szebry? - spytałam cicho.

< Damaskus?Jakoś nie mam weny. ;c >

Od Rossy

C.D Qerida

Spojrzałam na niego. Westchnęłam cicho.
- Wiem o tym... - odparłam cicho.
Qerido do mnie podszedł. Spojrzał w moje oczy.
- Jesteś jedyny który próbuje mi pomóc. - rzekłam.
On tylko posłał mi delikatny uśmiech. Przytuliłam się do niego.
- Dziękuję, że jesteś. - wyszeptałam.

< Qerido?Wena opuszcza.>

środa, 18 czerwca 2014

Od Qerida- Na konkurs

Poziom: Średni

Spacerowałem swobodnie po terenach stada. Szum wiatru jak zwykle działał kojąco. Wirował i ,,bawił się" zielonymi listkami na gałązkach. Słońce piekło niemiłosiernie, a na niebie ani jednej chmurki.
~Ja chcę deszcz!~ krzyknąłem w myśli.
Nawet gdy usiadłem w cieniu, czułam jak po mnie spływają kropelki potu. Do moich uszu dobiegł przyjemny dźwięk. Odgłos płynącej wody. To najlepsze co mogło mnie teraz spotkać. Nic lepszego. Od razu jakbym dostał dawkę porządnej energii(czyżby amfetamina? xd) i pobiegłem w stronę szumu wody. Nie długo potem schylałem się nad taflą wody, która mieniła się w słońcu i wziąłem porządne łyki. Wtem coś zwróciło moja uwagę. Podniosłem powoli głowę. Na drugim brzegu stał inny koń. Nawet nie drgnąłem. Chciałem powoli i bezszelestnie odejść jednak w nim było coś dziwnego. Szarpał się i wierzgał jakby jakaś tajemnicza siła go trzymała i nie puszczała. Miałem wątpliwości co do ruszenia się i odejścia czy może pójścia i sprawdzenia. Ta moja cholerna ciekawość. Zawsze mnie pchała w kłopoty i tym razem postanowiłem sprawdzić o co chodzi. Wskoczyłem do wody i podpłynąłem do konia. Coraz lepiej go widziałem, a raczej nie go tylko ją. To była gniada klacz.

Przypatrzyłem jej się uważnie. Cos ją trzymało do drzewa. Coś cienkiego, koloru brązowego. Podszedłem bliżej, wychodząc z wody. Chciałem spytać kim jest, lecz ona widząc mnie zbliżającego się do niej, przerwała mi:
-Co ty wyprawiasz!? Uciekaj!- krzyknęła.
-Ale... o co ci chodzi?- zdziwiłem się, cofając kilka kroków do tyłu.
-Ludzie...- zdążyła tylko wydusić to z siebie i natychmiastowo odskoczyła w bok, rżąc głośno.
Nim się obejrzałem, wokoło mnie stała grupka ludzi. Znowuż odszedłem parę kroków w tył. Jeden z nich zarzucił lassem. Zamachnąłem głową, co spowodowało, że lina musnęła mnie tylko lekko w szyję. Jednak za drugim razem nie poszczęściło mi się tak jak za pierwszym. Poczułem jak cos zaciska mi się na szyi i trzyma mocno. Zacząłem rżeć i wierzgać byle by tylko się uwolnić o d tego.
-Josh! Mam go!- usłyszałem krzyk.
-To go trzymaj mocno już biegniemy ci pomóc! Pan Agrild będzie zadowolony i może da nam podwyższkę!- zaśmiał się drugi mężczyzna.
Wtem podjechał jakiś czarny samochód terenowy. Z niego wyszedł bardzo gruby mężczyzna, ubrany w garnitur, a na nosie miał przeciwsłoneczne okulary, a za nim wyszła mała dziewczynka, ubrana w różową spódniczkę i jasnoniebieska bluzkę. W ręku trzymała misia. To chyba była jego córka, bo ten złapał ja za rękę i razem podeszli do innych, automatycznie zbliżając się do mnie. Skuliłem uszy. Dziecko, gdy tylko mnie zobaczyło wykrzyknęło:
-Tatusiu! Ja chcę tego!- wskazało na mnie palcem.
-Ależ kochanie... Panowie złapali jeszcze inne konie. Zobacz, tam jest jeszcze kilka. Obejrzymy je- próbował jej wytłumaczyć pan Agrild.
-A-LE JA CHCĘ TEGO!!!- wykrzyczało tak, że musiałem zamknąć oczy, bo siła jej głosu była na serio ogromna.
Co ona sobie myśli!? Że czym ja jestem!? Zabawką!? Gruby pan podszedł do łowcy koni.
-Dobra robota, mój kwiatuszek jest zadowolony. Zabierzcie go do mojej stajni- wskazał na mnie- i spróbujcie jakoś oswoić i przyzwyczaić, bo to na razie dzikie w cholerę- spojrzał na mnie.
Ponownie położyłem uszy po sobie. Ludzie ponownie zaczęli mnie ciągnąć do jakiejś przyczepy. Mimo oporu, nie udało mi się wyrwać z ich rąk. Spojrzałem na klacz, która uciekała i tylko posłała mi współczujące spojrzenie i znikła za drzewami. Drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem. Ruszyliśmy. Po policzku spłynęły mi łzy. Cos ukuło mnie w szyję. Odwróciłem głowę w stronę okienka.
-No już dobrze. Będzie ci lepiej po tym- powiedział mężczyzna i poklepał mnie po głowie.
Skuliłem uszy i chciałem go ugryźć, lecz przed oczami miałem mroczki i przestawałem widzieć. Potem nastała już ciemność.

Obudziłem się na miejscu w jakimś kwadratowym pomieszczeniu. Nogi miałem jak z waty. Wtem usłyszałem rozmowę.
Masz go osiodłać i wyczyścić, natychmiast! I bez gadania, że on jest dziki, wiesz co wtedy robię. Chcę go widzieć na padoku za pięć minut. Go-to-we-go- powiedziała stanowczo postać i wyszła z stajni.
Ktoś ruszył w moja stronę. Chciałem wstać, lecz nie mogłem. Przez kraty zobaczyłem chudziutki wyraz twarzyczki dziewczynki. Nie ta sama co widziałem przedtem. Otworzyła drzwi, a w ręce trzymała dziwny woreczek. Przestraszyła się gdy przyjąłem pozycje bojową. Zdziwiłem się jej postawą. Może ona nie chce mi nic zrobić?
-Spokojnie, nie chcę ci nic zrobić. Tylko cię wyczyszczę- powiedziała niewyraźnie i podeszła.
O dziwo, pozwoliłem jej się wyczyścić. Oczywiście tylko sierść i grzywę, bo kopyta jakoś tak mi się nie podobało. Stałem już swobodnie na nogach. Potem przyniosła cały sprzęt jeździecki. Dziwne, że dziki koń, a oni od razu każą zakładać sprzęt. No nic, ona wydawała się być nawet dobra i pozwoliłem sobie, z małymi trudnościami, założyć siodło. Ogłowie zrobiła mi z linki i kantara. Wyprowadziła mnie na zewnątrz. Obok bramki stał już gruby mężczyzna z córką i kilkoma swoimi ludźmi. Dziewczynka na mój widok aż krzyknęła z radości, co spowodowało, że znowuż musiałem ,,zakryć" uszy.
-Amelko, oto twoja pierwsza jazda na twoim koniu- odparł uśmiechnięty pan Agrild.
-Dziękuję papciu- odpowiedziała dziewczynka.
-Dobrze. No dalej! Josh! Mark! Ruszać się i pomóc mojej kaczuszce na niego wsiąść- pogonił dwóch mężczyzn grubas.
Obydwoje stęknęli niechętnie i niezadowoleni podeszli to Amelki i podsadzili ją. Usiadła w siodło. Zarzuciłem głową, lecz Josh trzymał mnie mocno z niby wodze.
-Ja chcę galop- powiedziała głośno Amelia.
-Ależ córeczko...- nie skończył pan Agrild.
-JA CHCĘ GALOP!- krzyknęła
Prychnąłem, chcąc zarzucić zadem. Wtem poczułem, że jeden z mężczyzn, który mnie trzyma powoli puszcza ,,wodze". Wykorzystałem okazję i wyrwałem mu się. Stanąłem dęba, zrzucając dziewczynkę z grzbietu. Zobaczyłem przed sobą płot, który z całą pewnością mógłbym przeskoczyć. Zacząłem galopować w jego stronę, lecz drogę zastawiła mnie grupka ludzi. Zatrzymałem się gwałtownie, ryjąc w ziemi kopytami.
-Prrr... Stój! Stój... Spokojnie- podnieśli ręce.
Pomachałem głową i pogalopowałem w drugą stronę, gdy nagle znowuż na mojej szyi znalazło się lasso i przyciągnęła do człowieka.
-Przestań wierzgać i uspokój się1- krzyknął nieznany mi z widzenia drugi człowiek.
-Dobra robota Chris- pogratulował mu pan Agrild, przytulając płaczącą córkę.
Zmrużyłem oczy, przyglądając się mu uważnie.
-Zaprowadź go do stajni, dobrze wiesz gdzie- szepnął mu na ucho grupy i poszedł wraz z Amelką do domu.
Gdy weszliśmy do stajni, zostałem od razu przywiązany do żelaznego słupa.
-No, trzymaj się szkapo- zaczął się uśmiechać złośliwie Chris i wyszedł.
Odprowadziłem go wzrokiem i próbowałem się odwiązać, ale nic z tego. Wtem wszedł grubas, trzymając w ręku jakąś długą linkę lub cos w rodzaju linki.
-Teraz cię nauczę, że mojej Amelki nie można tak traktować- wysyczał mężczyzna i podniósł bat do góry.
Z całej siły uderzył mnie w bok. Poczułem wielki ból z boku.
Zrobiłem kwaśną minę. Po raz drugi to zrobił. Poczułem jak po moim ciele spływa strużka krwi. W końcu nie miałem już siły i upadłem na przednie kolana.
-Stój!!!- usłyszałem obok siebie.
Na mnie położyła się ta druga dziewczynka, osłaniając mnie ciałem.
-Co tu robisz!? Zejdź mi z drogi!- krzyknął.
-Nie możesz tak traktować koni! To nie jego wina! Nie wolno się tak znęcać, a wina leży tylko i wyłącznie po pańskiej i pańskiej córki stronie!- wykrzyczała przez łzy.
-Że co!?- wściekł się- Pamiętaj, że dałem ci ostatnią szansę. Jeśli ją teraz zmarnujesz to koniec z tobą. Dobrze... Nie będę go bił, ale jeśli jeszcze raz tak zrobi to bardzo dobrze wiesz co się z nim stanie- wycisnął przez zęby gruby i odszedł.
Poczułem jak tracę siły i powoli zamykają mi się oczy. Czułem jak w moja sierść wnikają krople łzy dziewczynki. Potem znowuż zobaczyłem ciemność i usnąłem.

Cos okropnie mnie zabolało. Otworzyłem oczy. Dziewczyna obmywała mi rany, które bardzo, ale to cholernie bardzo piekły. Spojrzała w moje mgliste oczy.
-Wiem, że boli, uwierz- szepnęła i włożyła ściereczkę do wiadra z wodą.
Podniosłem głowę wraz z szyją. Pogłaskała mnie delikatnie po szyi i łopatkach.
-Chyba się nie przedstawiłam... Jestem Kamila- uśmiechnęła się delikatnie.
Po jej policzku znowuż spłynęły łzy. Przekręciłem głowę i otarłem je.
-Dziękuję ci bardzo- pociągnęła nosem- Jak się czujesz? Pewnie już lepiej. Obiecuję ci, że nie pozwolę by cię ktoś skrzywdził lub co kolwiek zrobił. Ta cała Amelia traktuje konie jak zabawkami, zwykłe śmiecie. Jeśli jej się jeden znudzi to oddaje i szuka następnego. A wiesz co się dzieje z tymi niechcianymi??? Wywożą je na rzeź. To jest straszne- znów zaczęła płakać- Tyle niewinnych stworzeń już tam jest. Boje się, że możesz być następny- spojrzała na mnie.
Musiałem stąd jakoś uciec. Tylko nie wiedziałem jak. A ona może by mi pomogła. Szturchnąłem ją o ramie i wskazałem trawę za płotem. Od razu zrozumiała o co mi chodzi.
-Dzisiaj w nocy przyjdę i spróbujemy cię uwolnić, ale nic nie obiecuję- szepnęła i wyszła za stajni.
Wystarczyło tylko poczekać do wieczora.
Jednak...
Poczułem zapach ognia. Wyjrzałem za kraty boksu. Rzeczywiście w drzwiach stał ogień, a ludzie jak najszybciej wyprowadzali konie. Pan Agrild zatrzymał wszystkich i powiedział żeby uciekali. Wraz ze mną została jeszcze jedna klacz. Zarżałem głośno. Do stajni przybiegła Kamila.
-Nie mogę tego otworzyć- próbowała mnie uwolnić- Nie wiem jak.
Wskazałem głową duszącą się klacz. Dziewczyna zrozumiała o co mi chodzi podbiegła uwolnić ją. Ogień był coraz bliżej.
W końcu wspólnie udało nam się uwolnić. Kamila wsiadła na mój grzbiet i wybiegliśmy z płonącej stajni.
-Udało się- powiedziała zdyszana, trzymając przy okazji klacz.
-Bardzo dobrze!- usłyszałem za sobą.
W naszym kierunku szedł ojciec Amelki z zadowolona miną. Lecz to nie było najgorsze. Tuz obok domu stała przyczepa, która brała do rzeźni konie. Kamila zsiadła i zasłoniła mnie, lecz Chris wziął ja w ręce i zabrał stąd. Zarżałem donoście i skuliłem uszy. Gdy mężczyźni spróbowali mnie złapać, zwinnie ich ominąłem i popędziłem w stronę przyczepy, uwalniając pozostałe konie. Potem sam, pogalopowałem w stronę Kamili. Ta szybko wsiadła na mój grzbiet i przeskoczyliśmy przez płot. Ogień zaczął się bardzo szybko rozprzestrzeniać biorąc las z powodu ogromnej suszy. Po jakimś czasie ciągłej ucieczki i przed ludźmi i przed ogniem dotarliśmy do małego jeziorka. Tuz nieopodal znajdowała się inna farma.
-Tam mieszkają moi znajomi!- wykrzyknęła uradowana Kamila i przytuliła mnie- Dasz sobie radę? Na pewno tak. Uważaj na siebie i wracaj do domu- pożegnała się i odeszła.
Pogalopowałem w stronę stada. Czyli za instynktem. Okolicę rozpoznałem bez żadnych trudności. Obejrzałem się tylko w stronę skąd przybiegłem i wróciłem do domu...

The End

PS: Trochę mnie chyba wena za bardzo poniosła o.O. Sama siebie nie poznaję xd Myślę, że się podobało ^^







wtorek, 17 czerwca 2014

Od Qerida

CD Rossy

-Tu nie chodzi o zmianę...- przypatrzyłem jej się uważnie- Niby na jakiej podstawie się zmieniłaś? Dlatego, że jestem z Nevadą, że ją kocham? To żadne usprawiedliwienie powodu do nagłej zmiany. Tak, nie wiem dokładnie czemu, ale to zamiast trzymać to w sobie i wyżywać się na innych to może byś powiedziała komuś zaufanemu... - teraz to ja wpatrzyłem jej się w oczy poważnie i głęboko.
-Rzeczywiście nie wiesz o co chodzi- westchnęła.
-To może mi byś powiedziała? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, na chyba, że udawałaś... - teraz mnie ścisnęło za serce- Rossa, uwierz, że wiem jak to jest gdy się wszyscy olewają, ale nie można się odwracać od wszystkich.
-Ja się nie odwróciłam to wszyscy się ode mnie odwrócili- spojrzała w niebo.
-Ja nie- odparłem.

<Rossa?>

Odchodzą



Decyzją właściciela opuszczają nas Arsen i Nemezis ;(

http://fc03.deviantart.net/fs36/f/2008/248/e/3/Bomis___by_ivecus.jpgróżne

Od Damaskusa

CD Szebry

Głośno wypuściłem powietrze z płuc.
Jak wspominałem swoją przeszłość? Nijak. W zasadzie nie potrafiłem jasno określić uczuć, jakie towarzyszyły mi przy wspominaniu dawnych dziejów. Owszem, czasem ogarniały mnie znienacka myśli i pytania odnośnie tego, czy wybrałem słuszną drogę, ale przecież każdy miewa takie chwile zadumy, czyż nie? Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że czegokolwiek żałuję.
-To nie jest jakaś szczególnie niesamowita i wyciskająca łzy historia. Ot, perypetie wolnego strzelca, którego mało co i mało kto jest w stanie ujarzmić...-uśmiechnąłem się lekko. -Nie będę tego rozwlekał i opowiem w skrócie. Otóż miałem pełną, szczęśliwą rodzinę, w której skład wchodzili moi rodzice, brat i ja. Wszystko super, ekstra, pięknie, rzekłbym istna sielanka, aż przyszedł kiedyś taki moment, że zachciało mi się wolności. Nic nikomu nie mówiąc, opuściłem rodzinne gniazdo. Zdaję sobie sprawę, że było to mocno nie fair wobec mojej rodziny, ale znali mnie przecież na wylot i podejrzewam, że domyślili się powodów mojego zniknięcia. W trakcie wędrówki poznałem sporo klaczy, tworząc z nimi przelotne związki...-urwałem, zerkając z ukosa na Szebrę, ta jednak słuchała z uprzejmym zainteresowaniem i nic nie wskazywało na to, by miała jakkolwiek skomentować moje ostatnie słowa. -Żadnej jednak prawdziwie nie pokochałem. Potem dołączyłem do Stada Błękitnego Księżyca z zamiarem pokręcenia się tam i ponownego odejścia, ale tak jakoś wyszło, że zostałem tam dłużej niż zamierzałem. Dalszą część chyba znasz.-uśmiechnąłem się do niej, kończąc tym samym swój wywód. -Ostrzegałem, że będzie nudno.-dorzuciłem jeszcze.

Szebra?

Od Rossy

C.D Qerida.

Spojrzałam na niego. Westchnęłam cicho. Chciałam mu coś powiedzieć, ale zamknęłam się. Odwróciłam się ku nie mu. Stanęłam przed nim.
- Qerido... - zaczęłam, wzięłam głęboki wdech. - Jeśli bym chciała abyś odszedł ode mnie i zostawił mnie samą sobie bym odeszła ze stada. Bym miała Cię gdzieś i nie rozmawiała z tobą. Nawet mi nie wmawiaj tego i owego bo prawda jest taka, że to co było kiedyś zmieniło się dzisiaj. Nie jestem już tą samą klaczą co poznałeś w SBK, zmieniłam się i jeśli Ci to przeszkadza. Mogę odejść i nie wracać. - powiedziałam.
Patrzyłam głęboko w jego oczy. W końcu powiedział:

< Qerido?>

Od Mocci

CD Vito de Rain

-I ja nie chcę niczego bardziej i mocniej-uśmiechnęłam się trącając jego pysk, na co oboje się uśmiechnęliśmy i popatrzyliśmy głęboko w oczy.
-Na pewno? Ponad rok temu myślałaś tylko o jednym-uśmiechnął się, jednak w jego minie wyczułam ból.
-Ja... Wiesz, że on też jest moim dzieckiem. Tego się od tak nie zapomina. Musisz mi wybaczyć, ale instynkt jest silniejszy. W sumie to-oddaliłam się parę kroków od partnera i zapatrzyłam się gdzieś w dal-chciałabym go jeszcze zobaczyć. Rodzinne spotkanie po kilku latach. To by było dopiero dziwne, co?-popatrzyłam na Vita, a on lekko pokiwał głową.
-Tak-wyszeptał jeszcze dla pewności.
-Może to i głupie, ale ja o tobie bardzo mało wiem. Opowiesz mi coś o swojej rodzinie? I cale nie chodzi mi o Castiela i Coelsho-zastrzegłam jeszcze szybko.

Rain? Wybacz, ze dopiero teraz...

Od Damaskusa

CD Jennifer

Uśmiechnąłem się nieco filuternie, mierząc klacz wzrokiem.
-Ależ ja wcale nie kłamię.-odparłem, nonszalancko opierając się o ścianę jaskini.
Jenny odpowiedziała mi uśmiechem, z którego nie dało się wyczytać nic innego jak tylko "Jaasne, uważaj, bo ci uwierzę...".
-Nie potrafisz usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż pięć minut i sam doskonale o tym wiesz.-stwierdziła, w istocie trafiając w samo sedno.
Popatrzyłem na nią, po czym westchnąłem przesadnie głośno, dając jej tym do zrozumienia, że wygrała. Zareagowała w charakterystyczny dla siebie sposób: zadarła pysk do góry i uśmiechnęła się triumfalnie, jakby chciała powiedzieć "Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś, że ja zawsze mam rację?".
-Więc co masz zaplanowanego na ten wieczór?-spytała, oszczędzając mi wywodów na temat własnej nieomylności.
Wzniosłem wzrok ku górze i znów uśmiechnąłem się łobuzersko.
-Myślałem coś o jakimś nocnym spacerze...-odparłem, przenosząc na nią spojrzenie.-Takiej przechadzce w świetle gwiazd... Żeby nam się lepiej spało, mózg się dotleni i takie tam. Co ty na to?

Jennifer?

niedziela, 15 czerwca 2014

Od Qerida

CD Rossy

Posłałem jej niechętne spojrzenie. Ja mam niby do niej wąty!?
-Rossa, to nie Bóg, to ty sama robisz tak jakbyś chciała by się wszyscy od ciebie odwrócili. Co się z tobą stało!? Co chwila mówisz, może nie bezpośrednio, że to JA mam do CIEBIE wąty. Nie rozumiem tego. Przestań się ciągle obrażać i udawać obrażoną księżniczkę lub bezlitosna królową i się ogarnij. Przepraszam, że to mówię, ale na serio... Nie widzisz, że ja staram ci się pomóc??? Jeśli nie chcesz bym ci pomagał lub co kolwiek robił to mi to powiedz. Zrozumiem to i pójdę jeśli tego chcesz. I wiem, że za chwilę puścisz mi kazanie na temat jak to ja się denerwuję...- patrzyłem na nią.
Odwróciła głowę. Westchnąłem głęboko i również spojrzałem spowrotem w niebo.
-Jeśli nie chcesz rozmawiać ze mną to chociaż daj mi jakiś znak- prawie, że szepnąłem i spuściłem wzrok.

<Rossa? Wena mi się kończy>

Od Rossy

C.D Qerida.

Nie no pięknie! Teraz ten ma wąty! Ugh... Bóg chce zrobić tak aby wszyscy odwrócili się do mnie plecami?! Podeszłam do niego po cichu. Qerido nie raczył nawet na mnie spojrzeć. No tak ta jego pieprzona duma. Więc sama postanowiłam zacząć coś.
- Wiesz co?
-Co? - zapytał obojętnie.
- Ciekawi mnie to jak można być choć przez jeden dzień człowiekiem. - powiedziałam.
Qerido odwrócił się ku mi. Z wyrazem twarzy 'Co ty gadasz?!' nagle powiedział:
- Rossa jesteś koniem nie człowiekiem i... - tu uciął.
- No mów dalej. - powiedziałam.

(Qerido? Za dużo tumbler'a.)

sobota, 14 czerwca 2014

Od Qerida

CD historii Rossy

Spojrzałem na nią i na tą jej niechęć na twarzy. Przecież nie musi wychodzić, bardzo dobrze mogłaby zostać, ale jak zwykle sama nie wie co chce.
-Nie musisz wychodzić jeśli nie chcesz- odparłem dość cicho za jej plecami.
Stanęła i odwróciła się w moją stronę, patrząc przenikliwie. Miałem bardzo poważną minę, to było można wyczytać z jej wyrazu twarzy. Próbowała dowiedzieć sie o co chodzi, lecz nie śmiała spytać.
-Czy ty może chcesz się o mnie coś spytać?- zapytała.
-Nie, czemu... Chodźmy- wyprzedziłem ją i wyszedłem z jaskini.
Oparłem się o niedaleko stojące drzewo i z ciągłą wielką powagą wpatrywałem sie w zachodzące słońce.Usłyszałem jak klacz podchodzi, stapając cicho.

<Rossa?>

Od Rossy


C.D Qerida

Spojrzałam na niego.
- No dobra. - odparłam zniechęcona tym jego pomysłem.
Nie lubię wychodzić wieczorami zbytnio no ale cóż. Lepiej wieczorem niż w ogóle. Położyłam się, zamknęłam oczy i prawie odpłynęłam.
- Rossa! - krzyknął Qerido.
Otworzyłam oczy. Spojrzałam na niego.
- Co? - zapytałam.
- Nie idź spać bo zaraz będzie wieczór.
Ugh... Ten mi spać nie chce dać. Pf... Wstałam powoli i skierowałam się ku wyjściu z jaskini.

<Qerido?Nie mam pomysłu.>

Od Qerida- Na konkurs

Poziom- Łatwy

Szalałem razem z Nevadą po terenach stada. Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałem jej tak rozbawionej. Mógłbym przysiąc, że miała łzy w oczach. Było gorąco, strasznie gorąco. Czułem jak pojedyncze kropelki potu spływały po moich ciele. Zwolniłem biegu, chowając się w cień drzewa. Po chwili podeszła do mnie moja partnerka, patrząc zadziornie.
-Mrrrau! Jak seksowanie wyglądasz- zażartowałem, po czym na mojej twarzy zawitał zawadiacki uśmiech.
Nie obyło się bez mocnego kuksańca i karcącego spojrzenia.
-I czego się szczerzysz?- zwróciła na mnie wzrok Nevada.
-Ja? Nie prawda. Po prostu jesteś tak oszołamiająco piękna i spocona, że lśnisz w słońcu- znowuż przybrałem niewinnego wyrazu twarzy.
Wtem zauważyłem Cienistogrzywego, który chyba miał z czymś problem. Ale z czym? Postanowiłem do sprawdzić i pokłusowałem do niego. Nevada została w cieniu.
-W czymś ci pomóc?- spytałem, zachodząc go od tyłu.
-Tak, jakbyś mógł- powiedział cicho.
-Oczywiście- obdarzyłem go uśmiechem.
-Tylko musimy iść do mojej jaskini- odparł.
Zamyśliłem się. W sumie mam dużo czasu, a jak Nev się skusi to może też pójść. Powiedziałem ogierowi by zaczekał chwilę, sam podbiegłem do partnerki, która na mnie już czekała.
-Idę pomóc Cienistogrzywemu. Pójdziesz ze mną?- spojrzałem na nią prosząco.
-Jednak odmówię.
-Nie chcesz pomóc???- zrobiłem teatralnie, maksymalnie zdziwioną minę.
Zaśmiała się cicho.
-Pójdę do jaskini i w końcu ją ogarnę, bo ty porządku po sobie nie umiesz pozostawić- pokręciła głową.
-Porządek? Tego wyrazu nie ma w moim słowniku wyrazów i języka polskiego lub jakiegokolwiek języka- spojrzałem, udając, że przeglądam słowniki.
-Miłego pomagania- puściła mi oczko i pokłusowała w stronę groty.
Odprowadziłem ją wzrokiem i zawróciłem do siwego ogiera. Stał pod drzewem, wyraźnie zmęczony dzisiejszym upałem i czekał z cierpliwością.
-Jestem, możemy iść- powiedziałem zdyszany.
Kiwnął głową i zaprowadził mnie do swojej groty. Nie szliśmy daleko. Miejsce znajdywało się w najbardziej spokojnym i odosobnionym miejscu w stadzie. Wszedłem do środka, rozglądając się z ciekawością.
-Masz wszystkie składniki?- usłyszałem pytanie Cienistego.
-Wszystkie, czyli jakie?- zdziwiłem się.
-Trawę Silluny, pazur Gagnita, trochę czystej wody i kawałek mgły z Mglistej Polany...- zaczął wymieniać.
-Yyym... Tak- odpowiedziałem, wiedząc, że to bez sensu, bo i tak nie mam tego przy sobie, a on to wie.
Wyjął wszystko spod skały. Przypatrywałem się każdemu z wielką ciekawością w oczach. Kusiło mnie by to dotknąć, sprawdzić, a do głowy przychodziło milion pytań do... Ogier zaprosił mnie do wspólnej pracy.

Po skończonej robocie, odetchnąłem z ulgą. Ogier wyrobił jakiś napój. Pewnie eliksir czy coś w tym stylu.
-Bardzo dziękuję za pomoc. W zamian możesz wypróbować ten napój- pokazał mi go.
-Wiesz, jednak zrezygnuję- zrobiłem kwaśną minę, widząc co on wyprawiał i co dodawał do niego.
Spojrzał na mnie niezrozumianie. Widząc jego lekkie rozczarowanie, skusiłem się.
-A co się stanie jak wypije?- spytałem.
-Możesz cofnąć się w czasie na jeden dzień- powiedział w miarę tajemniczo.
-A-ha... Czyli mógłbym...
-Tak- przerwał mi.
Wzruszyłem ramionami i wypiłem eliksir. Świat jakby zaczął wirować i straciłem wszystko z oczu. Odruchowo je zamknąłem, a gdy już w końcu otworzyłem, wylądowałem z hukiem na trawie.
-Qerido! Wreszcie jesteś!- ktoś krzyknął za mną.
Odwróciłem się. Totalnie mnie zamurowało. Nie mogłem wycisnąć z siebie żadnego słowa. Wstałem. Przede mną, a raczej niedaleko mnie stała młoda klaczka. Zdałem sobie także sprawę, że jestem źrebakiem.
-Aisha???- zrobiłem wielkie oczy.
-Wiesz co? Nie, nie nazywam się Aisha- zaśmiała się pod nosem, udając oburzoną- To słońce chyba na ciebie serio źle działa, braciszku- zachichotała- Tylko nie mów, że znowuż uderzyłeś się w głowę, rozbijając o drzewo...
-Siostra? Nie mogę u...- zaciąłem się i dobrze. Zdałem sobie sprawę, że to przeszłość i, że jestem tu przez cały czas. Nic i nikt nie wie, że jestem dorosły- Znaczy... Fajnie, że jesteś.
-Zawsze byłam- zrobiła zdziwiona minę- Bawimy się w to czy nie, bo już  totalnie nie wiem co robić...
-A w co?- spytałem, podchodząc do niej.
-Nooo... W chowanego- spojrzała na mnie jak na idiotę.
Posłałem jej karcące spojrzenie.
-Tak, ale ty szukasz- zaśmiałem się jak psychopata i uciekłem, by nie mogła mi odmówić.
Zawsze tak robiłem. Pamiętam dobrze. Ona potem się wściekała i zaczynała mnie gonić po całych bagnach, byle tylko dać mi porządnego kopniaka. Aisha była ode mnie starsza, jednak zaledwie kilka minut. Mimo tego zachowywała się jak nastolatka... CZASAMI, podkreślam, czasami. Zawsze lubiłem się z nią wygłupiać. Nie mogę uwierzyć, że mogę znowuż ja zobaczyć.
-SZUKAM!!!- usłyszałem w dali.
A ja się jeszcze nie schowałem. Co za pech! Nie wiedziałem gdzie. Biegałem po terenach, nie znajdując odpowiedniego miejsca. Od razu poczułem jak robi mi się gęsia skórka na myśl o wściekłej siostrze, która zawsze była przeze mnie podpuszczana. W tym momencie w dali zauważyłem Afrane. Uśmiechnęła się do mnie czule i ruchem glowy dała znać, że mam do niej podbiec. Już nawet zapomniałem jak ona wyglądała. Stanąłem obok niej.
-Schowaj się pod wierzbami, tam cię na pewno nie znajdzie- puściła mi oczko.
Bez opamiętania, przytuliłem się do niej, a  po twarzy ściekło kilka kropel łez.
-Ej, kochanie? Co się stało? Zwykle nie płaczesz jak ci pomagam...- zachichotała ,,mama".
-Emmm... Tak jakoś samo wyszło. Dzięki- pobiegłem w stronę płaczących wierzb.
Na miejscu dobrze schowałem się za opadającymi na ziemię gałązkami. Był kwiecień, co oznaczało, że pojawiły sie bazie na drzewie. Tak śmiesznie nazwane kotkami. Zakręciło mi się w nosie. Próbowałem opanować chęć kichnięcia, lecz nic z tego.
Apsik!
Zamknałem oczy, a gdy je otworzyłem, w moją stronę biegła już Aisha.
-Mam cię!- krzyknęła.
-Aaaa!- krzyczałem i uciekłem z kryjówki, biegnąc w stronę śmiejącej się łani. Chciałem sie za nią schornić, lecz moja kochana siostrunia nie pozwoliła mi na to. Odbiegłem od jaskini szmat drogi. Wtem poczułem jak ktoś się na mnie rzuca.
-Nie uciekniesz mi!- krzyknęła moja siostra i rzuciła sie na mnie dziko.
-To bolało- zmarszczyłem brwi, po czym zaczałem się sam z siebie smiać.
-I bardzo dobrze, miało boleć- zachichotała.
Po chwili razem wybuchnęliśmy śmiechem. Cały dzień minął nam wspaniale. Lecz pod wieczór...
Usłyszałem huk. Jakby piorun walnął w drzewo. O dziwo na niebie nie było widać ani jednej chmurki. Znowuż ten sam dźwiek. Ucichłem, nasłuchując skąd dochodzi.
-Dzieci!- zza drzew wydobył sie przeraźliwy głos- Qerido! Aisha!
Wymieniliśmy po sobie porozumiewawcze spojrzenia i pogalopowaliśmy w stronę ,,mamy". Gdy tylko stanęliśmy przy niej, rozkazała nam uciekać jak najszybciej.
-Uciekajcie i nie patrzcie gdzie ja jestem. Szybko!- głos Afrany był załamujący i przeraźliwy.
Patrzyłem na nią z niedowierzaniem, lecz z zahipnotyzowania wyrwała mnie moja siostra.
-Qerido! Uciekajmy!- krzyczała i pobiegła przed siebie.
Ruszyłem pędem za nią. Chciałem zobaczyć gdzie moja ,,mama". Zwolniłem tępa, lecz nieszczęściem upadłem na błoto, przewracajac się o kamień.
-Aisha!- krzyknałem, jednak moja siostra była daleko do przodu, nie słyszała mnie- Aisha!- krzyknałem po raz drugi, ale to nic nie dało. Aisha znikneła za drzewami.
Odwróciłem się w stronę Afrany. Moim oczom ukazał sie przeraźliwy obraz. ,,Mama" upadła zakrwawiona na ziemię, a za nią biegło kilka psów i ludzie. Widziałem na własne oczy jak moja opiekunka ginie, jak topi się w bagnie. Ostatnią rzeczą, która wydobyła się z ust Afrany to ciche ,,uciekaj". Zrozumiałem, że ten jedyny dzień, w którym cofnąłem się w czasie to dzień kiedy straciłem najbliższą mi rodzinę, dzień którego chciałem nadewszytsko zapomnieć, kiedy moje życie po raz pierwszy straciło sens...
Potem nastała już tylko ciemność. Otworzyłem oczy, a obok mnie stał Cienistogrzywy. Patrzyłem w ciemny punkt na ścianie, potem przesunąłem wzrok na ogiera.
-Chciałbym by ten dzień nigdy sie nie wydarzył- szepnałem, a po policzku spłyneło kilka kropel łez.
Wstałem i wyszedłem z jaskini nadal oniemiały...

The End

czwartek, 12 czerwca 2014

Od Szebry

CD Damaskusa

Wypuściłam głośno powietrze
- Więc to było tak... jako mały źrebak urodziłam się w stadzie z domeną wiatrem żyłam spokojnie i bez przeszkód rodzice mnie kochali i miałam dużo przyjaciół, pewnego razu jak bawiłam się w berka z innymi źrebakami oddaliłam się za daleko... wiedziałam jak mam iść znałam te miejsce choć nie za dobrze właśnie zaczęłam powoli kłusować do miejsca mojego zamieszkania ale w tej chwili zauważyłam ludzi byli przy wielkiej żelaznej maszynie i mi się przyglądali ja przestraszona zaczęłam uciekać a oni za mną jak potem się okazało byli łowcami koni nie udało mi się uciec złapali mnie wsadzili do dziwnej skrzyni po czym zawieźli jak potem dowiedziałam się od innych koni stajni nie dałam się podejść żadnemu człowiekowi, jak podrosłam stałam się odporną, mocną klaczą więc ludzie chcieli mnie ujarzmić by sprzedać mnie drogo ja się nie dałam, nie byłam im potrzebna więc mnie utuczyli i chcieli sprzedać na rzeź ja jak chcieli mnie zapakować do tej skrzyni to się wyrwałam i uciekłam oczywiście tych brutali dość mocno zraniłam - po tym wspomnieniu "miłym" wspomnieniu szyderczo się uśmiechnęłam po czym spojrzałam na ogiera czy mnie słucha, patrzył na mnie zaciekawiony nadal lekko się uśmiechając - potem dołączyłam do SBK ale ono upadło i wstąpiłam tu
- A ty jak tu dotarłeś? - zapytałam zaciekawiona

Damaskus?no jak to było z tobą?

środa, 11 czerwca 2014

Od Wanderera

 CD Pride

Po trochu zaciekawiło mnie zachowanie klaczy. Była inna, niż te które spotykałem. Nie nazwała mnie samotnikiem, chociaż wiele by się nie pomyliła. Nie znoszę samotności. Kocham drogę, nieważne czy prostą czy krętą. Kocham wędrować przed siebie, poznając wszystko. Samotność nie jest moją miłością, a wędrówka.
-Ciekawie mówisz - zauważyłem, chociaż dobrowolnie miałem się nie odzywać.
Ale wyszło jak wyszło. Ciekawość i chęć poznania kogoś z takim charakterem i dobrym zdaniem przezwyciężyła nieufność. Tym razem.
Swoją drogą, Pride to bardzo ładne i takie niespotykane imię.
Ooo, Wanderer...
Nie, nie myślcie sobie tak. Z wędrówki nie zrezygnuję. Poza tym, stwierdzam tylko, że ma ładne imię. Co w tym nie tak?
-Większość tych wszystkich samotników to po prostu konie nieufne, które coś spotkało niemiłego w życiu - powiedziała jeszcze klacz
Nie no, ona jest fenomenalna! Ktoś, kto myśli normalnie. Myślałem, że nikogo takiego nie spotkam.
-Masz rację - powiedziałem swoim zwyczajnym, spokojnym i zdecydowanym głosem.

Pride?




wtorek, 10 czerwca 2014

Od Pride

CD opowiadania Wanderera
*Oho, kolejny...* pomyślałam, słysząc niechęć w głosie ogiera
- Ten nowy, który lubi wędrówki? - spytałam, jeszcze dla upewnienia
Przewrócił oczami,znudzony
- W jakim czasie rozchodzą się tu newsy, tak zwane? - spytał, kierując na mnie pytające spojrzenie
- Dosyć szybko... - stwierdziłam, uśmiechając się pewnie - Domyślam się, że widziałeś już tereny, ale nikt cię nie oprowadzał, prawda?
- Skąd wiedziałaś? - zdziwiony, potrząsnął łbem
- Hah, ostatnio wiele koni takich jak ty się pojawia. Niektórzy oceniają ich jako samotników - skrzywiłam się - osobiście uważam, że nie powinni ich tak nazywać
(Wanderer?)

Od Miriam

CD Dęblina

Leżałam na posłaniu, czując jak po mnie zaczynają spływać krople potu. Jednak nie zamierzałam się ruszyć, nie chciałam budzić Javier`a. Tak słodko spał. Widocznie nie spał całą noc i teraz musiał odespać wszystko. Głowa bolała mnie od gorąca bardzo mocno, ale tak działo się nie od teraz i nie od dzisiaj. Coraz częściej to miałam. Czułam się źle, nawet nie mogłam wstać z posłania. Nie chciałam tego okazać przed moim dzieckiem, że czuję się nie za dobrze, dlatego w miarę sił chodziłam z nim na spacery.
Uśmiechnęłam się pod nosem. W tej chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do mojej jaskini. Natychmiastowo odwróciłam głowę, kuląc uszy.
-To... To on!?- usłyszałam jak ktoś mówi szeptem sam do siebie.
Nie chciałam się odzywać, lecz to samo wywarło mi się z gardła.
-Kto tam???- ułożyłam się w miarę możliwości gotowa do ataku.
Nikt nie odpowiedział. Nastała głucha cisza, a słońce zakłócało widoczność. Wtem zza progu wystała kara sylwetka ogiera.
-Dęblin?- zmrużyłam oczy, by się lepiej przypatrzeć postaci.
Ogier wszedł głębiej, stając jakieś 4 m ode mnie i wpatrując się raz we mnie raz w źrebaka. Chciałam się przywitać, lecz w ostatniej chwili powstrzymałam się i znowuż przybrałam bojowe nastawienie.
-Co tu chcesz? To nie twoja jaskinia... Zgubiłeś się? Pomóc? Wyjście jest tam- burknęłam do niego i wskazałam głową wyjście z groty.
Ogier jednak zbytnio się tym nie przejął. Patrzył jakby był zahipnotyzowany.
-Czemu jeszcze tu stoisz?- warknęłam;.
-To on... - zapytał oniemiały, jakby udar miał.
-Kto? I ciszej mów, bo obudzisz go- spojrzałam na Javier`a.
Przekręcił się, wzdychając lekko i przytulając w moje ramię. Cmoknęłam go policzek i ułożyłam w miarę wygodnie, próbując wstać. Za pierwszym razem upadłam, za drugim już stałam oparta o ścianę jaskini. Spojrzałam na Dęblina twardym wzrokiem.

<Dęblin?>

Od Qerida

CD Rossy

Zluźniłem z tonu, widząc zawiedzenie u klaczy.
-No dobrze, przepraszam. Rzeczywiście trochę mnie poniosło, ale nie możesz na mnie ciągle burczeć, to też miłe nie jest, a ja robię to dla twojego dobra- stary tekst jak świat, no ale cóż.
Spojrzała na mnie jakby chciała mieć pewność, czy mówię serio i nie kłamię. Uniosłem jedną brew, przekonując ja do siebie.
-I możemy wyjść na dwór, ale pod warunkiem, że to będzie wieczór, ok?- spytałem się.
-A czemu akurat wieczór?- zapytała cicho.
-Bo to moja ulubiona pora dnia- odpowiedziałem i podszedłem do kupi siana, biorąc garstkę w pysk.

<Rossa? Brak pomysłu>

Od Damaskusa

CD Szebry

Uśmiechnąłem się filuternie i pocałowałem ją namiętnie.
-A o czym to chciałaby moja droga partnerka porozmawiać?-spytałem, muskając ją pyskiem.
Odwzajemniła uśmiech.
-Miałam nadzieję, że to ty coś zaproponujesz...
Wzniosłem oczy ku sklepieniu jaskini.
-Dlaczego zawsze to ja muszę coś proponować klaczom...-westchnąłem.
Szebra zachichotała cicho.
-Pewnie dlatego, że jesteś ogierem...
Spojrzałem na nią z uśmiechem.
-Ciekawe spostrzeżenie. No więc niech ci będzie, że to ja coś wymyślę... Więc może co robiłaś, zanim tu dotarłaś? Tego jeszcze nie słyszałem, chociaż znam cię już całkiem dobrze.

Szebra?

Nowa para!

Od dzisiaj Szebra i Damaskus znani będą jako para :D Gratulujemy!

http://pu.i.wp.pl/k,MzQ1MTYzNDIsNDUzMDIzNDA%3D,f,daresta.jpghttp://data.whicdn.com/images/25538449/tumblr_lzbe9wipWH1qg4j5bo1_500_large.gif

Od Dęblina

Przez to całe zamieszanie na śmierć zapomniałem o istocie, która najbardziej ucierpiała na tej pogiętej sytuacji... O moim dziecku. Mogę się kłócić ze wszystkimi, przepraszać i znowu kłócić, ale to nie zmienia faktu, że źrebak w niczym nie zawinił... Postanowiłem wziąć się w garść i zobaczyć co u Miriam, jak się czuje. Może to już niedługo ma urodzić?
Spojrzałem na delikatnie kołyszące się na wietrze liście drzewa, pod którym leżałem. Westchnąłem cicho i dźwignąłem się na nogi. Przeciągnąłem się jeszcze, aż strzeliły mi kości i powoli ruszyłem w stronę Skalnego Jeziora, przeklinając w duchu swoją karą maść, przez którą upał doskwierał mi jeszcze bardziej. Nie minęło wiele czasu, a już leciał ze mnie pot. Diabli niech wezmą ten upał... Wybrałem ścieżkę wiodącą przez Las Peeves, żeby chociaż kawałek drogi przejść w cieniu. Wchodząc między pnie starych sosen, oprócz wyraźnego zapachu żywicy dało się też wyczuć znaczącą różnicę temperatur. Ruszyłem wgłąb boru przy akompaniamencie chrzęstu suchych gałązek i igieł. O dziwo ani razu nie usłyszałem złowieszczego chichotu, ani nawet świstu przecinanego powietrza. Czyżby poltergeistom też doskwierał upał i odechciało im się głupich kawałów? Wątpliwe, zważywszy na to, że to duchy... Prędzej rozpoznały we mnie alfę i nie chcąc ryzykować, po prostu zostawiły mnie w spokoju. Uśmiechnąłem się pod nosem. Szkoda, że nie wiedzą, że nie mają czego ryzykować, no bo niby co ja mógłbym zrobić duchom? Ale skoro tak myślą, to niech i tak będzie, nie zamierzam wyprowadzać ich z błędu...
Niebawem las zaczął rzednąć, drzewa rosły w coraz większych odstępach, a po chwili zastąpiła je łąka. Skwar lejący się z nieba zajął miejsce przyjemnego chłodu i znów prażył nieznośnie... Całe szczęście, że jaskinia Miriam była już niedaleko. Puściłem się galopem przez łąkę, co oczywiście już po krótkim czasie zaowocowało zadyszką... W oddali błyszczała tafla jeziora, a zachęcony perspektywą napicia się chłodnej wody, przyspieszyłem. Na miejsce dotarłem praktycznie ledwo żywy. Pot lał się ze mnie strumieniami. Stanąłem nad brzegiem jeziora i spojrzałem w swoje odbicie, po czym zanurzyłem pysk i pociągnąłem kilka długich łyków. Po chwili już stałem w wodzie po brzuch, sam nawet nie wiem kiedy zdążyłem tam wleźć. Niezaprzeczalnie jednak poczułem ogromną ulgę... Odwróciłem się i zerknąłem ku wejściu do pobliskiej jaskini. Westchnąłem ciężko, wyłażąc z wody z ociąganiem. Jeszcze tylko szybko strząsnąłem z siebie wodę i już mogłem ruszać.
Przy wejściu do jaskini poczułem niemiły ucisk w krtani. To tu, dokładnie w miejscu, w którym teraz stoję stała Havana i to wtedy wszystko się wydało...
Potrząsnąłem łbem i wszedłem do jaskini.
Pierwszym co rzuciło mi się w oczy była leżąca biała klacz. Uśmiechnąłem się lekko i już miałem coś powiedzieć, kiedy poczułem coś w rodzaju uderzenia kamieniem w łeb.
Obok niej spał w najlepsze gniady źrebak... Mój źrebak.
-To... To on?!-wyszeptałem, walcząc z gulą, która boleśnie zgniatała mi krtań.

Miriam?

Od Rossy


C.D Qerida.

Spojrzałam na ogiera. Westchnęłam cicho.
- Ale ja... - ucięłam.
Ogier obdarował mnie chłodnym spojrzeniem.
- No co ty? - zapytał oschle.
Wstałam nie zważając na to co powie.
- To, że jesteś jedyny który mi pomaga. Souffle odszedł, Tamiza nie wiem co się z nią dzieje, a Jack w ogóle się nie odzywa. I myślisz, że to tak łatwo dusić w sobie? Nie mając nikogo tylko jedyną osobę która opieprzy Cię jak ojciec,martwi się jak matka, irytuje jak brat i kocha bardziej niż chłopak... To, to jest najwspanialsze uczucie na świecie wiedząc, że dla kogoś jeszcze warto żyć. - powiedziałam.
Spojrzałam głęboko w jego oczy.

<Qerido?Piękny cytat... ;> >

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Od Javiera

Wstałem bardzo wcześnie rano. Co prawda słońce już witało drzewa i ptaki, lecz było zimno i nie do końca jasno. Moja splątana grzywa musiała wyglądać strasznie, do tego nie wiem po jakiego grzyba tak wcześnie się obudziłem. Przetarłem oczy i wyjrzałem z jaskini. Mama jeszcze spała. Ostatnio bardzo źle się czuła i wyglądała też nie za dobrze. Chciałem wyjść na dwór. Jednak miałem pewne wyrzuty sumienia, że jej nic nie powiem, ale z drugiej strony nie chciałem jej budzić. Wyszedłem spokojnie z jaskini w kierunku jeziora. Nabrałem głęboko powietrza do płuc. Wszystkiemu przyglądałem się z ciekawością. Wychodzę tu dopiero drugi raz. Niewiele znam tu terenów, no ale trudno, umiem sobie poradzić. Pochyliłem głowę i napiłem się czystej wody. Bardzo mnie korciło iść gdzieś dalej. Patrzyłem z zamyśleniem na daleki horyzont, w końcu postanowiłem zrobić kilka kroków do przodu. Nie wiem gdzie się po chwili znalazłem, ale wiem, że nigdy tego miejsca nie widziałem, a najlepsze było to, że nieopodal stał jakiś koń. Podszedłem bliżej z zaciekawieniem, chociaż nie za bardzo mnie to obchodziło. Raczej chciałem się upewnić czy oby nic mi nie zrobi. Ogier odwrócił się w moim kierunku, lekko kładąc uszy. Widocznie nie lubi źrebaków ani towarzystwa, ja zresztą też.
-Nie chcę ci zawracać głowy- wymsknęło mi się przez gardło.
-To idź- odparł krótko i wyraźnie.
-Tylko przechodziłem- odpowiedziałem pod nosem.
-Jak się nazywasz tak w ogóle?- spytał z obojętną miną ogier.
-A ty?- podniosłem głowę dumnie.
Zresztą po co ja to robię, oczywiście, że i tak to nic nie da.
Skrzywił się, słysząc moje pytanie.
-Jestem Javier- odpowiedziałem, odwracając się i pijąc jeszcze kilka kropli wody.

<Jasper? Dokończysz?>

Od Szebry


CD Damaskus

Dobrze się zastanowiłam, nie mogłam podjąć pochopnej decyzji, ale tak naprawdę od początku wiedziałam co mu odpowiem.
- Dobrze, zgadzam się. - rzekłam i lekko się uśmiechnęłam i delikatnie pocałowałam a on nadal miał na twarzy łobuzerski uśmieszek.
-Więc co robimy? - zapytał ogier po chwili ciszy.
Spojrzałam przez otwór w jaskini. Nadal lało jak z cebra, a niebo co chwila przecinał piorun, po którym rozbrzmiewało potężne grzmotnięcie.
- Nie ma pojęcia... - powiedziałam, po czym wybrałam najbanalniejszy temat - Może po prostu o czymś pogadamy? - zaproponowałam.


Damaskus?

Od Wanderera

Nawet takie urokliwe miejsce, jak Wodospad Dusz nuży mnie po pewnym czasie. Tak więc po niespełna dniu przebywania w nim, ruszyłem dalej zwiedzać tereny stada. Przecież nie powinienem się tak męczyć w jednym miejscu. Moja dusza wędrowca przecież została. A jej najskrytszym pragnieniem jest iść dalej. Najlepiej ruszyć szybkim galopem i patrzeć, jak to wszystko zostaje w tyle...
Kiedyś nienawidziłem biegów. Teraz są moim ratunkiem, od równie pędzącej rzeczywistości. Kiedyś biegi traktowałem jako karę. Teraz gdy biegnę, zapominam o wszystkim. O całym życiu. Jestem tylko ja, wiatr i droga po której biegnę. Idealne połączenie na ucieczkę od problemów i od samego życia.
Biegnąc więc dość żywym kłusem przemierzałem tereny stada. Każdy wydawał się być niezwykły, ale żaden nie przypominał mi tego, czego szukam.
Biegnąc tak zastanawiałem się jak to jest mieć kogoś w życiu, kto w trudnych chwilach jest dla nas oparciem. Nigdy kogoś takiego nie miałem. Zazdrościłem szczerze osobom, które teraz szczęśliwe paradowały ze swoimi przyjaciółmi, kolegami, partnerami. Na ogierów, którzy pełni radości nie widzieli świata poza swoją miłością. To musi być cudowne uczucie.
Miłością dotąd darzyłem i nadal darzę wędrówkę. Droga stała się moją wybranką. O niczym bardziej nie marzę, tylko o dalszym wędrowaniu.
Ale stada nie zostawię.
Kłusując więc, nie patrzyłem gdzie biegnę ani w kogo w biegam. A szkoda, ostrożności by się przydało.
Nie przedłużając dalej. Po prostu wpadłem na jakiegoś konia. Nic wielkiego, mogłem więcej uważać.
Już chciałem odejść spokojnie, gdy koń spojrzał się na mnie. Była to klacz, siwa, wysoka i dość silnie wyglądająca klacz. Nie znałem jej. Baa, ja tutaj nikogo nie znam oprócz alf. Co się więc dziwić.
-Przepraszam - powiedziałem szybko i już miałem ruszyć przed siebie ale... coś mi nie dało. Tylko co?
-Nic nie szkodzi. Ja jestem Pride, a Ty? - zapytała się
Kolejna rozmowna.
Chociaż.
Jeśli jej odpowiem, to może się odczepi.
-Wanderer. - prychnąłem niechętnym tonem w jej stronę.

Pride? :3