Przez to całe zamieszanie na śmierć zapomniałem o istocie, która najbardziej ucierpiała na tej pogiętej sytuacji... O moim dziecku. Mogę się kłócić ze wszystkimi, przepraszać i znowu kłócić, ale to nie zmienia faktu, że źrebak w niczym nie zawinił... Postanowiłem wziąć się w garść i zobaczyć co u Miriam, jak się czuje. Może to już niedługo ma urodzić?
Spojrzałem na delikatnie kołyszące się na wietrze liście drzewa, pod którym leżałem. Westchnąłem cicho i dźwignąłem się na nogi. Przeciągnąłem się jeszcze, aż strzeliły mi kości i powoli ruszyłem w stronę Skalnego Jeziora, przeklinając w duchu swoją karą maść, przez którą upał doskwierał mi jeszcze bardziej. Nie minęło wiele czasu, a już leciał ze mnie pot. Diabli niech wezmą ten upał... Wybrałem ścieżkę wiodącą przez Las Peeves, żeby chociaż kawałek drogi przejść w cieniu. Wchodząc między pnie starych sosen, oprócz wyraźnego zapachu żywicy dało się też wyczuć znaczącą różnicę temperatur. Ruszyłem wgłąb boru przy akompaniamencie chrzęstu suchych gałązek i igieł. O dziwo ani razu nie usłyszałem złowieszczego chichotu, ani nawet świstu przecinanego powietrza. Czyżby poltergeistom też doskwierał upał i odechciało im się głupich kawałów? Wątpliwe, zważywszy na to, że to duchy... Prędzej rozpoznały we mnie alfę i nie chcąc ryzykować, po prostu zostawiły mnie w spokoju. Uśmiechnąłem się pod nosem. Szkoda, że nie wiedzą, że nie mają czego ryzykować, no bo niby co ja mógłbym zrobić duchom? Ale skoro tak myślą, to niech i tak będzie, nie zamierzam wyprowadzać ich z błędu...
Niebawem las zaczął rzednąć, drzewa rosły w coraz większych odstępach, a po chwili zastąpiła je łąka. Skwar lejący się z nieba zajął miejsce przyjemnego chłodu i znów prażył nieznośnie... Całe szczęście, że jaskinia Miriam była już niedaleko. Puściłem się galopem przez łąkę, co oczywiście już po krótkim czasie zaowocowało zadyszką... W oddali błyszczała tafla jeziora, a zachęcony perspektywą napicia się chłodnej wody, przyspieszyłem. Na miejsce dotarłem praktycznie ledwo żywy. Pot lał się ze mnie strumieniami. Stanąłem nad brzegiem jeziora i spojrzałem w swoje odbicie, po czym zanurzyłem pysk i pociągnąłem kilka długich łyków. Po chwili już stałem w wodzie po brzuch, sam nawet nie wiem kiedy zdążyłem tam wleźć. Niezaprzeczalnie jednak poczułem ogromną ulgę... Odwróciłem się i zerknąłem ku wejściu do pobliskiej jaskini. Westchnąłem ciężko, wyłażąc z wody z ociąganiem. Jeszcze tylko szybko strząsnąłem z siebie wodę i już mogłem ruszać.
Przy wejściu do jaskini poczułem niemiły ucisk w krtani. To tu, dokładnie w miejscu, w którym teraz stoję stała Havana i to wtedy wszystko się wydało...
Potrząsnąłem łbem i wszedłem do jaskini.
Pierwszym co rzuciło mi się w oczy była leżąca biała klacz. Uśmiechnąłem się lekko i już miałem coś powiedzieć, kiedy poczułem coś w rodzaju uderzenia kamieniem w łeb.
Obok niej spał w najlepsze gniady źrebak... Mój źrebak.
-To... To on?!-wyszeptałem, walcząc z gulą, która boleśnie zgniatała mi krtań.
Miriam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz