Stanęłam w pióropuszu srebrzysto-szarych płomieni i chwilę później już szybowałam ponad koronami drzew pod postacią kruka o piórach tak czarnych, że aż połyskujących niebieskimi odcieniami. Wiatr targał moje skrzydła, kiedy przedzierałam nimi powietrze, jednak nie zdołał zmieść mnie z powrotem na ziemię. Spojrzałam w dół i niemalże w tej samej chwili rozbawienie na moim pysku pomieszało się z obrzydzeniem.
Na brzegu dostrzegłam jakże znaną mi i znienawidzoną postać kasztanowatego ogiera, a obok niego klacz o obrzydliwej, wściekle różowej maści. Rozbawiła mnie właśnie ona, morderczyni od siedmiu boleści, natomiast powodem obrzydzenia była świadomość, że kiedykolwiek mogłam być z kimś takim jak ogier, na którego patrzyłam teraz z góry...
Wykonałam ostry wiraż i stopniowo zaczęłam zniżać lot, aż w końcu zdołałam usiąść na gałęzi drzewa najbardziej wysuniętego w stronę morza. Ledwo moje pazury dotknęły konara, a rozegrała się jakże ciekawa scenka. Klacz zbliżyła się do Liv'a i pocałowała go namiętnie. Przypomniało mi się, jak jeszcze niedawno, zaledwie kilkanaście dni temu to on pocałował mnie w ten sam sposób, czego efektem było jedynie moje splunięcie na ziemię i odesłanie go z kwitkiem. Osobliwa scenka wywołała na mnie jedynie uśmiech politowania i jeszcze większą falę obrzydzenia, a jednocześnie radość, że nie dałam drugiej szansy komuś, kto mógł upaść aż tak nisko. A zazdrość? Nie było jej, zniknęła. Wyparowała. Czyżbym stała się aż tak pozbawionym uczuć potworem? Skoro coś mnie jeszcze bawi i obrzydza, to chyba nie do końca... W każdym bądź razie formy uczuć takie jak miłość, czy choćby zauroczenie stały się dla mnie kompletnie obce, nieosiągalne...
I bardzo dobrze.
Z narastającą ekscytacją oglądałam rozgrywający się przede mną spektakl. Teraz klacz chciała znać imię ogiera, którego tak bardzo nienawidziłam, a on wyraźnie się jej opierał. W końcu nie wytrzymał i wrzucił tę prima balerinę do wody. Zaczęła kaszleć i z trudem wyczłapała z powrotem na piasek, po czym runęła na niego ciężko. Liv zaczął coś tam do niej gderać, ale już tego nie słuchałam. Znów wzbiłam się w powietrze i wylądowałam kilkanaście metrów od pary, która teraz wzajemnie na siebie warczała. Początkowo nikogo nie zaniepokoił kruk, siedzący nieruchomo na piasku. Przerażenie na ich pyskach wymalowało się dopiero, kiedy owy kruk stanął w srebrzysto-szarych płomieniach, z których wyłoniłam się już w swojej zwykłej postaci.
Uśmiechnęłam się drwiąco, patrząc na oboje z nieukrywaną odrazą.
-Oj, Livuś, Livuś...-zaczęłam słodkim głosem, kręcąc przy tym głową. -Szybki jesteś, czyżby nowy obiekt westchnień? Ładnie to tak wrzucać swoją dziewczynę do wody, a potem jeszcze się na nią drzeć? Za grosz w tobie romantyzmu, kochanie...
Uwielbiałam to robić. Uwielbiałam śmiać mu się prosto w twarz, drwić z niego i wyśmiewać, a potem patrzeć na jego reakcję i rozkoszować się nią... Tak też było i tym razem.
Liv? Saszan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz