Młodość. Właściwie ona minęła, to była taka chwila... jednakże ulotna.
Uleciała i już jej nie ma. Ale nadrabiam stracone dzieciństwo przez
które siedziałem i patrzyłem się w niebo zastanawiając się, ile jest
gwiazd. Teraz wszędzie mnie pełno, brykam, skaczę przez wyimaginowane
kłody i rżę tak głośno, że myślą, że kogoś zabijają. Przez to tyle osób
patrzy się na mnie z dezaprobatą... Zresztą, olewam ich opinię. Nie
zależy mi na niej.
Tata ostatnio jest samotny, staram się go odwiedzać, co jest trudne przy
moim napiętym grafiku dnia. Ale znajduję czas. Nie jest taki, jaki był
gdy byłem źrebięciem. Może to przez to, że mama odeszła od nas, wraz z
Midway, moją siostrą. Brakuje mi ich. Ciekawe, dlaczego poszły. Może
tata wie, ale nigdy mi nie powiedział...
Przechadzałem się po jakże znanych mi terenach rodzimego stada aż
nagle... widzę innego konia. To rzadkość, zwykle nikogo nie spotykam.
Podekscytowany ruszam w kierunku tego konia. Niestety, nie udaje mi się w porę wyhamować. Rozpędzony wpadam w gniadą sylwetkę...
Szybko się podnoszę. Gniada klacz otrząsa się i próbuje pozbyć się piasku z oczu. Czerwienię się. Nienawidzę takich sytuacji.
-Przepraszam - wołam, aby nie wyjść na jakiegoś chamskiego i niewychowanego
Liczę, że klacz nie będzie na mnie zła. Nie chciałbym aby tak było.
Rossa, dokończysz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz