CD Flower
- Henryk? Widzisz te klacze?!
Zapytała ze zdziwieniem w oczach
- To nie możliwe!
Szepnął
- A jednak, to dzikie klacze... niedaleko muszą mieć stado!
Uśmiechnęła się pani
- Musimy chronić te konie... Myślałem, że już dawno nie ma dzikich koni! Dobrze, że nasze stowarzyszenie ochrony dzikich koni istnieje!
Powiedział pan
Pani, która jak się okazało miała na imię Helen zmarszczyła brwi i kontem oka popatrzyła na mnie.
- Ta klacz jest ranna. Wygląda jakby złamała nogę.
Powiedziała i powolutku się do mnie zbliżyła
Z początku się bałam, ale potem zrozumiałam, że skoro jest ze stowarzyszenia te nie zrobi mi nic złego. Dałam się pogłaskać, a potem nawet założyć bandaż. Noga przestawała mnie boleć i mogłam już lekko na nią stawać. To były jakieś czary...
- Klacze... wiem, że nie ufacie ludziom, ale nikomu nie zdradzimy wiadomości o stadzie. Codziennie będziemy przychodzili i przynosili jedzenie.
Powiedziała i wyjęła cały koszyk owoców i warzyw. Wszystkie wysypała na jakąś białą tacę i powoli się odsunęła i dodała:
- Te dwie klacze uratowały naszą córkę...
(Flower? Przepraszam, że tyle czekałaś...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz