CD H. Kiary
Co prawda w płonącym lesie roślin nie było, jednak samo miejsce wydało mi się niezwykle interesujące, chodź może lepszym słowem będzie "fascynujące"?
Kiara, gdy zobaczyła, że zamiast iść za nią wpatruje się ogień stanęła i spojrzała na mnie z wyraźną irytacją.
- Chętnie bym się tam przespacerował - stwierdziłem z pogodnym uśmiechem.
Kiedyś, jeszcze za czasów, gdy byłem źrebakiem, Tayar...Ech, zresztą...stare dzieje, nie ma co wracać.
- W takim razie beze mnie - prychnęła gniada idąc przed siebie.
Myślę, że liczyła na to, iż pójdę za nią, jednak ogień był dla mnie zbyt hipnotyzujący, aby tak po prostu się od niego oderwać. Było w nim coś magicznego, lecz nie w sensie mocy, magii, żywiołów...nie, ogień był po prostu hipnotyzujący, choć nie rozumiem, dlaczego tak na mnie działał.
- Do zobaczenia i dziękuje za spacer! - zawołałem w stronę Kiary i wszedłem do lasu.
Miejsce, w którym się znalazłem było przede wszystkim niezwykle ciche; nie licząc charakterystycznego syku ognia, nic nie mąciło panującej tu..hm...harmonii?
Nie mam pojęcia, ile czasu zajęło mi błądzenie po Woskowym Lesie. Poczucie czasu chyba postanowiło strzelić focha i odeszło wraz z Kiarą.
Nie sposób było nie zauważyć, że klacz boi się ognia, lub zwyczajnie za nim nie przepada. Nie rozumiem tylko, dlaczego tak się z tym kryła.
W końcu dotarłem do kresu labiryntu, jaki stanowił Las. O dziwo przez całą drogę sparzyłem się tylko dwa-trzy razy, co - zważywszy na moje umiejętności - jest wynikiem rekordowym.
Stanąłem i obejrzałem się za siebie ponownie podziwiając niezwykły żywioł, który opanował drzewa a także podłoże tuż za mną.
Gdybym raczył ruszyć zad trochę wcześniej, zapewne po przechadzce zostałoby tylko wspomnienie i parę drobnych ran. Niestety, musiałem się zagapić.
- Auuuuułaaaa! - wrzasnąłem zrywając się do galopu.
Gałąź jednego z drzew oderwała się zbyt zmęczona walką z ogniem i grzmotnęła mnie prosto w zad. Rozżarzone drewno długo nie chciało mnie opuścić, jednak po serii baranów i bryknięć łaskawie odpuściło.
Niewiele myśląc ruszyłem przed siebie. O ile dobrze pamiętam, tu niedaleko jest woda.
Jakaż była moja ulga, gdy na horyzoncie ujrzałem charakterystyczną, buro-niebieską plamę.
Z nieukrywaną radością wskoczyłem w zimne wody jeziorka i westchnąłem z rozkoszą, gdy ból spowodowany stycznością z ogniem ustąpił.
- Och, widzę, że jednak lubisz biegać - usłyszałem znajomy, grobowy głos.
- Och, Kiara...A czy ja kiedykolwiek mówiłem, że nie lubię? - spytałem.
Klacz spojrzała na mnie jak na myślącego inaczej.
- Tak, to właśnie mówiłeś...
Pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Nie, Kiaro, pytałaś mnie o biegi przełajowe.
- A więc bieganie...? - spytała z wyraźną nadzieją, co zrujnowałem kręcąc głową. Na jej pysk ponownie wrócił nieco pogardliwy, grobowy wyraz.
- Bardzo proszę nie oceniaj mnie po paru godzinach znajomości - powiedziałem najspokojniej, jak tylko mogłem. Szczerze mówiąc irytowało mnie to. Kiara wyraźnie uważała mnie za gorszego, bo - jej zdaniem - nie lubiłem tego, co ona.
- Wcale nie oceniam...
- Mhm, wcale...nie znasz mnie, nie wiesz, dlaczego nie chcę tego robić. Nie osądzaj mnie pochopnie.
Wypełzłem z wody i otrzepałem się. Nawet nie zauważyłem, kiedy niebo nad nami pokryło się milionami gwiazd i przybrało granatowy kolor.
- Ikaaaaleeet! - odruchowo zbystrzałem na dźwięk mojego imienia.
- Merkucjo! - zawołałem entuzjastycznie.
Brat obdarzył mnie pretensjonalnym spojrzeniem.
- Umawialiśmy się...
- Ach, wybacz, kompletnie zapomniałem!
Siwy rzucił przelotne spojrzenie na Kiarę, co bardzo mnie zdziwiło. Wyglądał na bardzo zmęczonego i chyba faktycznie taki był, skoro tak zareagował na obecność gniadej.
- Jeśli chcesz, to chętnie będę kontynuował spacer jutro - zwróciłem się do Kiary, jednak Merkucjo nie dał mi zbyt wiele czasu. - Do zobaczenia! - zawołałem i wraz z bratem zniknąłem w lesie, tym razem zwykłym.
< Kiara? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz