''Pustynna Róża, jakie piękne imię...''- pomyślałem wpatrując się w klacz.
-Wiesz, tyle koni mnie minęło, że nie sposób zorientować się, że jestem tutaj nowy. Zapewne członkowie stada przekazali alfie o nowym bracie.
-To dobrze, a widziałeś tereny?
-Tak, zdążyłem już pohasać po każdej łące, każdej polanie, każdym pagórku i każdym lasku.
Klacz zamyśliła się i zapytała:
-A może lepiej się poznamy?
Uśmiechnąłem się.
-Oczywiście. A co chcesz wiedzieć? -zapytałem
-Na przykład skąd pochodzisz, gdzie podróżowałeś, kogo poznałeś.
-Wiesz... urodziłem się w Dzikiej Dolinie. Całe życie trzymałem się tam. Miałem tylko rodziców i brata... -mówiłem ochoczo.
Klaczka nie przestawała się uśmiechać.
-Ale do czasu... -mówiąc to załamał mi się głos. Poczułem jak moje nogi robią się z waty, a do oczu napływają łzy. Spod moich powiek wyciekła słona kropa wody, która zaraz potem buchnęła na ziemię od razu wsiąkając w glebę.
-Nie musisz o tym mówić, jeżeli nie chcesz... -rzkeła ciepło Desert.
-Wiem... -przygryzłem mocno wargę mówiąc to, by stłamsić ból psychiczny bólem fizycznym.
Nim się spostrzegłem z mojego pyska pociekła krew.
Nie znałem tej klaczy. Nie powinienem zaczynać takiej rozmowy. Nie powinienem tego robić... Jednak odważyłem się i zacząłem szlochać:
-Oni byli tacy kochani! Dlaczego Bóg ich zabrał?!
Rzuciłem się klaczy na szyję i zacząłem ją mocno tulić. Chciałem wylać wszystkie łzy i tak też zrobiłem. Zacząłem głośno łkać mocząc sierść na szyi Flower.
<Flower? Ryan się rozkleił ;_; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz