CD Rossy
Pokręciłem głową z uśmiechem. Jednak każda klacz jest inna i każda ma swoje humorki w każdej chwili. Nigdy tego nie rozumiałem i nigdy tego nie zrozumiem. W końcu jednak skoro mam się uwolnić z łapo tych ludzi to trzeba się posłuchać.
Kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam i czekałem na sygnał od Rossy. Pewnie czekała aż sytuacja w stajni się trochę oswobodzi, a większość osób pójdzie na obiad do domu. Cudowny zapach było czuć w powietrzu, a mi od razu przypomniała się soczysta trawa czekająca na Mglistej Polanie. To dodało mi sił i nadziei. Posłałem ciepłe spojrzenie klaczy.
-Ile tak będziemy czekać?- powiedziała sama do siebie zniecierpliwiona.
-Spokojnie, oni za chwilę sobie pójdą- chciałem ją utwierdzić w przekonaniu, sam jednak nie do końca wiedząc czy oby na pewno odejdą.
-Skąd ta pewność?- zdziwiła się- A jeśli to się nie uda?- spojrzała na mnie pytająco.
-Musi się udać. Nie po to chyba sobie poharatałaś całe chrapy, by teraz to wszystko poszło na zmarnowanie, prawda? I ja nie dla ludzi dawałem się przez cały czas wyprowadzać i dosiadać bym teraz spędził tu całe swoje życie... nie, poprawka, spędził tu połowę życia, a potem bym nadawał się tylko na mięso lub trafił do ziemi zakopany. Nie zamierzam tu tkwić ani chwili dłużej i mogę ci obiecać, że się stąd wydostaniemy, a jeśli nie... jeśli nie to mogą mnie nawet wywieźć dokądkolwiek, ja i tak będę miał zamiar wrócić albo nie nazywam się Qerido- powiedziałem nasilając z każdym słowem ton głosu.
Klacz uśmiechnęła się i stanęła dumnie. Teraz tylko pokazywać się tak jakby nic nie było. Wkrótce ku mojej uciesze ludzie zaczęli się rozchodzić. Parę osób poszło do domu, kilkoro do stajni, a mała grupka licząca cztery osoby została na zewnątrz, zaczynając wprowadzać konie.
-Teraz albo nigdy- szepnęła Rossa i zarżała donośnie. To był dla mnie znak.
Inne konie zaniepokoiły się, podnosząc do góry głowy, a ja pogalopowałem w kierunku dziury.
-Hej! Prrr!- usłyszałem w dali krzyk i kroki zbliżające się, lecz nie obchodziło mnie to w tym momencie. Całą swoją uwagę skupiłem na drucie, ledwie co zawieszonym.
Zatrzymałem się tuż przy nim, ledwie co wyhamowując.
~Jak ja mam to zrobić???~ spytałem w myślach sam siebie.
Kopnąłem kilka razy drut, kalecząc sobie przednią nogę, lecz udało mi się jakimś cudem go zdjąć. Teraz odwróciłem się w kierunku biegnących ludzi, którzy przeskakiwali ogrodzenie. Rossa dobiegła do mnie. Miała na głowie dwóch innych, którzy pędzili z drugiej strony.
-Skacz!- krzyknąłem.
-Ty pierwszy- odpowiedziała zdyszana.
-Nie ma mowy- odparłem zdecydowanie, kątem oka widząc resztę osób biegnących w naszym kierunku. Była ich coraz więcej. Jednak widząc przekonujący wzrok klaczy zgodziłem się, przeskakując drut. Lekko zahaczyłem tylko zranioną nogą.
Sprawy się pokomplikowały dopiero teraz gdy zobaczyłem przed nami kamienie, położone właśnie w celu aby żaden z koni nie mógł uciec. Nie damy rady biec, inaczej połamiemy sobie nogi na tych skalnych zębach. Spojrzałem w kierunku Rossy. Jej chrapy nadal krwawiły, a bokiem zahaczyła o ostry, połamany płot.
-Nic ci nie jest?- spytałem, odganiając od siebie jednego człowieka, który zdążył tu przybiec. Sam zbliżyć się do dwóch koni nie dał rady.
-Nie, ale jak mamy przejść te kamienie?- zapytała zdesperowana.
Mój niepokój się z każdą chwilą nasilał, tak samo jak zbliżający się ludzie. Nie wiedziałem co robić, a to była jedyna droga ucieczki.
-Nie mamy wyboru. Musimy przebiec przez głazy- zdecydowałem i jeszcze raz spojrzałem na swoją nogę, lecz bardziej przyłożyłem uwagę do rany Rossy na jej boku.
Widziała, że się jej przyglądam.
-Nie teraz czas na bawienie się w lekarza, jak uciekniemy to obejrzę. Więc chodźmy- powiedziała zdecydowanie i ruszyła najpierw powoli przez ostre kamienie. Ruszyłem tuż za nią.
Rossa? Złapią nas drugi raz czy nie? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz