Niechętnie wszedłem do jaskini, jednak ból dawał się we znaki coraz mocniej. Jeszcze bardziej osłupiałem jak usłyszałem, że Meggie jest matką Filjan. Kompletnie mnie to zbiło z tropu, ale zapytam się jej o to później. Siwka kazała nam stanąć obok niewielkiej pułki, na której stało wiele flakoników z cieczami, a w niektórych były nawet gazy. Mogłem się spodziewać, że prawie połowa z nich było silnie trująca.
-Spokojnie, moja mama umie leczyć jak niejeden medyk- uśmiechnęła się klacz i zaczęła rozmawiać z Meggie.
Kiwnąłem głową, lecz sam nie byłem do końca przekonany. W życiu nie byłem u medyka, a tym bardziej u szamana. Nie, że się boję, ale bardziej przestraszyło mnie spojrzenie siwki.
-Proszę... to uśmierzy Wam ból i stopniowo sprawi, że rany zaczną się goić- podała nam lekarstwo.
Łyknąłem dawkę, moja mina zrobiła się kwaśną i zniesmaczona. Usłyszałem chichot Filjan, która po chwili miała taka samą minę jak ja. Teraz ja uśmiechnąłem się złośliwie do niej.
-I jak? Smakuje?- zaśmiała się mama mojej znajomej.
-Pyszne- odparła z sarkazmem Fil i szturchnęła mnie w bok.
-Tak, bardzo- odparłem poważnym tonem., próbując pozbyć się posmaku napoju.
Gdy klacz odeszła by zrobić maść, miałem okazję podpytać się co nieco Filjan.
-To twoja mama?- zapytałem zdziwionym tonem.
-Przybrana- jej mina posmutniała- Ale zastępuje mi prawdziwą matkę. Kocham ją, a ona kocha mnie jak własne dziecko, do tego... Mam korzyść, że jest szamanką i ty również- uśmiechnęła się klacz.
Wypuściłem głośno powietrze z płuc, robiąc zgorzkniała minę co jeszcze bardziej rozśmieszyło Filjan.
-I jak tam? Boli jeszcze czy nie?- weszła niespodziewanie Meggie.
Filjan? Meggie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz