czwartek, 4 czerwca 2015

Od Ryana do Flowert Desert

-Ale ja nie mogę... -powiedziałem zduszonym głosem tłumiąc gorzkie łzy napływające mi ciurkiem do oczu. 
-Idź. -wydał rozkaz.
-Bez Ciebie? Nigdy! 
-Ryanie... musisz, nie możesz wiecznie się tu ukrywać. W końcu napadnie na ciebie zgraja wilków i zrobi z tobą to co zrobiło to wredne wilczysko z twoim  bratem... -powiedział patrząc mi w oczy.
Odwróciłem wzrok i zacząłem mimowolnie płakać. 
Boguś przydreptał do mnie i poklepał po ziemi ogonem.
-Proszę, idź. -powiedział
Ruszyłem przed siebie. Spojrzałem jeszcze raz na bobra i przełknąłem szloch. Popędziłem galopem przed siebie mimo bólu, który oplatał moje serce ciernistym uściskiem. 
***
 Po kilku dobrych dniach spędzonych na wolności, bez mojego kompana postanowiłem wyjść z ukrycia i zapoznać się z jakimś koniem. Wprawdzie widziałem już kilkanaście koni, które pędem przebiegły obok mnie, nie zważając na chmurę dymu, którą zostawiali po sobie. Niektóre pasły się, inne piły w wodopoju. Cały czas miałem z nimi kontakt, ale żaden z nich nawet się nie przywitał. Nie chciałem zaczynać do nich, bo być może był to jakiś upierdliwy wypierdek, który zrównałby mnie z błotem zanim zdążyłbym cokolwiek powiedzieć. 
http://www.szkolkachudowolski.pl/files/products/15075_1405187582_pl.jpg
[...]-Czereeeeeśnie.....![...]
Wstałem i otrząsnąłem zlepioną sierść z błota. Odłamki zaschniętej, brązowej mazi uderzyły we wszystkie strony. Ziewnąłem obnażając krzywe zębiska. Ruszyłem wolnym stępem przed siebie. Z zaspanymi oczyma lazłem Bóg wie dokąd. Nagle dostałem olśnienia tak mocnego jak uderzenie pioruna podczas ostrej burzy. Zacząłem pędzić przed siebie jak oparzony. Mknąłem zostawiając za sobą wszystko -myśli, zdrowy rozum i kłębek dymu.
Nagle zatrzymałem się i spojrzałem w górę.
-Czereeeeeśnie.....! -wykrzyknąłem śliniąc się na widok owoców.
Nie zastanawiając się długo zacząłem skakać ile sił w tylnych łapach, by dosięgnąć soczystego miąższu kuzynki wiśni.  Jedne skok, drugi skok, trzeci skok, czwarty skok  i dalej nic. Wkurzyłem się i to dosyć ostro. Wybiłem się w powietrze dzięki całej sile. Zacisnąłem zęby.. ale niestety na powietrzu. Od owocu dzieliło mnie dosłownie kilka setnych milimetra... No i co? No i nic. Jak zawsze wyszedłem na łamagę. 
Zrezygnowany odszedłem od niechcącego współpracować drzewa. Spojrzałem przed siebie. Przede mną rozciągał się wielki, mistyczny krajobraz. Cudowne miejsce. Przyjrzałem się dokładnie każdemu drzewu czy głazowi. Nigdzie więcej czereśni... Eh... 
Wtedy zauważyłem śpiącego konia. Wzdrygnąłem się i popędziłem w jego kierunku mając zamiar go troszkę wykorzystać.
Słońce prażyło niemiłosiernie, mimo tego piękna, ciemna klacz wygrzewała się w blasku wielkiej Gwiazdy. Promienie ślizgały się po jej połyskującej sierści dodając jej uroku. 
-Pomożesz mi? -zadałem nieśmiało i cicho pytanie. 
Koń nawet się nie ruszył.  ''Ryan, ty debilu, przecież ona śpi...'' - pomyślałem. 
Szturchnąłem klacz moimi miękkimi chrapami. Otworzyła oczy. Spojrzała na mnie, a ja na nią. Robiąc słodkie oczy zapytałem ponownie:
-Pomożesz mi? 
Klacz była duża, silna. Bez problemu dostanie do drzewa, ale czy pomoże takiemu osiołkowi-łamadze?

<Flowerku? :)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz