piątek, 5 czerwca 2015

Od Akcenta

CD Roxette

Spojrzałem na klacz. Była mniej więcej mojej maści, może jaśniejsza. Miała niesamowicie długie nogi i była ( i nadal jest) taka...śliczna. No nie mogę powiedzieć, że uchodziła za jedną z brzydszych, ale w jej urodzie było coś tak błyskotliwego. Wyglądała na nieszczęśliwą, a przynajmniej to można było wywnioskować z jej zachowania. Ja również nie czułem się dobrze, moja psychika uświadamia mi, że mój żywioł za niedługo do czegoś się przyda. Tylko nie wiedziałem gdzie to zrobić i kiedy...i gdzie. Przecież to ma być tajne, nikt nie ma tego widzieć. Pozwolę sobie na ostatnią rozmowę z klaczą i idę.
- Ja jestem Akcent, ale i tak nie musisz pamiętać już tego imienia.
Powiedziałem z nietypowym przygnębieniem. Przeznaczeniem każdego konia śmierci jest samobójstwo, niczym psychiczny. Ja muszę to zrobić, nie wyrabiam.
- Dlaczego nie muszę?
Zdziwiła się klacz, której imię brzmiało Roxanne.
- Nie musisz wiedzieć i tego!
Zirytowałem się, jednak wiedziałem, że niepotrzebnie.
- Przepraszam, nie chciałem. Po prostu nigdy nie zrozumiesz koni śmierci...one rozumieją tylko siebie.
Myśl o tym jak zmienił mnie ten żywioł była okropna. Tak się tym zaniepokoiłem, że z moich oczu leciały łzy.
- Ależ...powiedź, proszę! Postaram się zrozumieć.
Przytaknęła klacz.
- Widzisz...w życiu konia o żywiole śmierci jest taki moment, że chce się zabić. Teraz jest tak i ze mną. Jakaś wewnętrzna siła zmusza mnie do tego, sama widzisz...konie śmierci są na serio nienormalne. A teraz muszę iść, żegnaj.
Rzuciłem w stronę klaczy i poszedłem nad przepaść. Odetchnąłem raz, drugi, trzeci i hop.
Przez ten czas nie czułem nic, śmierć mnie nie boli, a ja w tym czasie właśnie umierałem. Po chwili jednak zorientowałem się, że ktoś trzyma mnie za tylną nogę, a ja sam zahaczyłem o jakąś gałąź. Spojrzałem w górę. Roxette stała nade mną i z trudem utrzymywała mnie.

< Roxette?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz