CD Roxette
Poprowadziłem moją księżniczunię Roxi do jaskini Naszej królewskiej. Uwielbiam wymyślać Roxanne różne nazwy. Ale nie będę mówił do Niej 'Żabciu', ani ' Kotku', bo to ohydne. A przynajmniej żaby. Ani kota nie przypomina. Mi w każdym razie przypomina tylko księżniczkę, moją ukochaną i Roxette. Nikogo więcej. Dotarliśmy do groty. Było już coś pod wieczór, więc udałem się po jedzenie. Między innymi znalazły się tam świeże owoce, kilka warzyw, owoce, które suszę w Naszej jaskini, pieczone jabłka mojej roboty, jakieś ziarna, trawa i jakieś koniczyny i mlecze. Przygotowałem wszystko ładnie na jednym kamieniu przed Naszą jaskinią. Uczta była pyszna, ale nie chciałem się chwalić. Dlatego nic nie mówiłem o jedzeniu, tylko rozmawiałem z Roxy. Dopiero pewne pytanie rozpoczęło wątek o jedzeniu.
- Skąd masz te suszone owoce?
Zapytała Roxette.
- Z drzewa.
Odpowiedziałem z głupim uśmiechem.
- No powiedz...
Nalegała moja partnerka.
- Ok, suszę je sam, tam przy tej szparze w jaskini.
Pokazałem Jej dokładnie to miejsce i zacząłem wszystko tłumaczyć.
- Aha. Fajnie to wymyśliłeś.
Powiedziała na koniec. Potem zasnęliśmy w jaskini i tak nastał nowy dzień.
***
Obudziłem się w sam biały świt. Roxi jeszcze smacznie spała, pewnie była zmęczona po wczorajszym dniu pełnym emocji. Pocałowałem ją delikatnie w policzek i wyszedłem na zewnątrz. Było jeszcze zimno, co nie pocieszało mnie wcale. Akurat dzisiaj musiałem jeszcze iść do pracy, a tak mi się nie chciało. Wreszcie są wakacje, ale mordercy i wojownicy nadal muszą pracować. Jeszcze raz wróciłem się, aby namalować piaskiem wielkie serce obok Jej głowy...
<Roxi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz