czwartek, 13 sierpnia 2015

Od Silent Killer'a

CD Last Breath

Popatrzyłem na ogiera złośliwym wzrokiem. Już zdążyłem zrozumieć, że to nie lód, ale zimno. Coś w tym stylu. Metal przełamał się na jego szyi, ale zanim zdążyło to nastąpić minęło trochę czasu. Byłem przekonany, że on coś knuł. Że nie do końca można mu wierzyć, tak jak mi. Ja z resztą nikomu nie wierzę.
- Mówisz, że nie szpiegowałeś? Mam takie dziwne uczucie, że patrzyłeś w moją stronę od jakiegoś czasu. Ja tylko odreagowałem.
Prychnąłem patrząc na jego ogon. Uniósł go.
- Aha, i jeśli chcesz robić pod ogon tutaj, to lepiej spieprzaj w krzaki. Nie przy mnie.
Dodałem. Wściekł się chyba, ale nic nie mógł mi zrobić. Odszedł obrażony. Wreszcie udałem się do mojej jaskini. Jeszcze uwięziłem w metalu jego kopyta i zaśmiałem się.
- Nie zamróź sobie kopytek.
Rzuciłem i już go nie słuchałem. Mówił o jakiejś bezczelności i arogancji. Ja nuciłem coś i śmiałem się cicho i złośliwie co kilka słów. Kiedy już zniknął z moich ciemnoszarych oczu odwiedziłem Willę. Moje ukochane miejsce podczas tych durnych upałów. Tu można się ochłodzić, popatrzeć na beztrosko płynącą krew i wytarzać się we śniegu. Już sam zapach tego miejsca jest taki...mój. To tak, jakbym stworzył to miejsce i wszystko pachniało mną. Nie mam poczucia czasu, ale chyba przydałoby się posilić. Obiad był blisko. Czasem jem to, co inne konie, a czasem jem małe, bezbronne zwierzątka. Przywykłem do mięsa. To był mój jedyny pokarm zza dzieciństwa. Tam gdzie się urodziłem nic nie rosło. Były inne zwierzęta. No i glony w wodzie, ale nie są smaczne. W rzece krwi zauważyłem wiewiórkę. Wbiegłem do krwi i wyłowiłem ssaka. Był martwy, chyba się utopił. Lepiej dla mnie. Pożarłem wiewióra. Mięso jest smaczne, a mi czasem go brakuje. Ale nie mogę się nim przejadać, więc lepiej jakbym teraz zjadł trawę. Pożegnałem się z lodowatym miejscem i poszedłem na Mglistą Polanę. Było tam pusto, a trawa świeża. Zjadłem kilogram, tak około. Muszę być silny, żeby dokuczać innym. Taki mój los. Nagle usłyszałem głos Havany.
- Wrogowie! Niestety wojownicy sobie nie poradzą, trzeba dokonać egzekucji.
Ruszyłem w stronę klaczy, która nie wiem dlaczego, ale tu rządzi.
- Wszyscy są. Na nich!
Dodała. Zabrałem się za zabijanie niemałego stada wrogów. Nie dojdzie do wojny, pod względem ranienia są słabi. Coś około dziesięciu leżało już zabitych przez moją osobę. W tym jakaś beta. Alfę wrogów zabiłem w grupie z jakimiś ogierami, w tym jednego znałem plus jakaś klacz. Misja zakończona. Mogliśmy wracać do swoich obowiązków.
- Dobra robota.
Powiedziała Havana.
- Ta...
Mruknąłem z zadowoleniem. Po drodze do jaskini jakieś stado wilków zaatakowało mnie. Zamroziłem je wszystkie, a jak się odmroziły nie oddychały już. Położyłem się w jaskini. Kogoś tu niosło. Ale kto to był? Nie chciało mi się otwierać oczu. Coś krzyknął...
- Ucisz się! Trzeba spać, żeby rano wstać i więcej pozabijać.
Zarżałem, żeby zwrócić na siebie uwagę.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz