wtorek, 25 sierpnia 2015

Od Solitario

  Śnieg powoli opadał na ziemię, jakby miał nieskończenie wiele czasu na podróż z góry do dołu.
 Gałęzie drzew nie poruszały się, jakby wiatr nie miał nad nimi żadnej władzy. W zasadzie jedyny ruch, jaki odróżniał ten krajobraz od zwykłego nieruchomego obrazu to śnieg.
 Wiatr co jakiś czas rozwiewał niewielkie płatki na wszystkie strony świata.
 Moja grzywa zaczęła już pokrywać się szronem. Stojąc tak na środku wielkiego, ośnieżonego pola zupełnie straciłem poczucie czasu.
 Biały puch przykrywał moje nogi po kolana. Ponownie wróciłem do rzeczywistości po długiej zadumie.
Rana na tylnej nodze znów zaczynała nieprzyjemnie piec, co przypomniało mi o celu podróży. Nie wiedziałem, gdzie i kiedy wzbogaciłem się o długie, głębokie rozcięcie na tylnej kończynie, lecz dobrze pamiętałem, że powinienem znaleźć coś, co pozwoli mi je opatrzyć. Choć patrząc z innej strony...czy nie jest za późno...?
 Z pewnym trudem uniosłem przednią nogę i zacząłem przedzierać się przez śnieżne zaspy. Las pokryty śniegiem zdawał mi się odległy i tak bliski jednocześnie. Zamknąłem oczy i potrząsnąłem głową jakby to miało pomóc...jakby cokolwiek miało pomóc...
 Po pewnym czasie zobaczyłem koło siebie wysokie, brunatne drzewo. Różniło się od pozostałych; silnych, dumnych dębów, smukłych brzóz czy posępnych jesionów. Stojąca koło mnie roślina była pozbawiona życia. Wysokie niegdyś gałęzie teraz chyliły się ku ziemi, a czarny pień wciąż śmierdział spalenizną.
 Gdzieś przede mną rozległ się oślepiający błysk. Zacisnąłem oczy i jęknąłem. Wiedziałem, co teraz nastąpi...
***
   Małe, kare źrebie radośnie brykało między zielonymi świerkami, a za każdym razem, gdy machnęło przednią nogą drzewa kołysały się niespokojnie, co jeszcze bardziej cieszyło młodego konia.
 Tuż za nim galopowała izabelowata klacz, lecz nie miała nawet odrobiny entuzjazmu źrebaka. W jej błękitnych oczach błyskał strach.
- Tyle razy mówiłam, abyś tu nie wchodził! - syknęła zasłaniając drogę karemu.
- Przepraszam, Arabello...- mruknął niechętnie.
 Przed moimi oczami przeleciał siwy dym, a zaraz po nim poczułem zapach spalenizny, który nasilał się coraz bardziej. Spojrzałem w stronę, z której leciał dym, lecz nic tam nie zobaczyłem. Gdy jednak chciałem powrócić do spoglądania na klacz i źrebaka, ich także nie było.
 Jedyne, co ujrzałem, to zgliszcza. Płonące zgliszcza, smętny pomnik dawnego lasu.
 Gdzieś daleko rozległo się żałosne rżenie. Grzywka opadająca mi na oczy na chwilę zasłoniła krajobraz. Podczas tej krótkiej, ulotnej chwili znów zobaczyłem żywą zieleń trawy, spokojne gałęzie świerków i kolorowy rumianek.
 Nieznany, nagły strach zaczął ogarniać moje ciało. Zastygłem w bezruchu nie mogąc już zrobić ani kroku. Chciałem uciec z tego miejsca, tak bardzo chciałem biec byle dalej stąd, lecz jakaś nieznana siła stanowczo mi tego zakazywała.
 Rżenie powtórzyło się, tym razem znacznie bliżej, a po chwili z dymu wyłoniła się sylwetka wychudzonego, karego źrebaka.
- Arabello...- jęknął, a jego oczy w jednej chwili zaszły łzami.
 Bezwiednie upadł na kolana obok ciała izabelowatej klaczy.
 Podmuch wiatru podniósł chmurę popiołu, która zagrodziła mi widoczność. Szyderczy śmiech rozlegający się w tle, i znowu ten błysk...
***
 Gwałtownie otworzyłem oczy i nie mogąc utrzymać się na nogach, runąłem na śnieg.
 Mój szybki oddech był jedynym dźwiękiem w wielkim lesie.
- Dlaczego mi to robisz...! - jęknąłem nim straciłem dech.
 Zacząłem zachłannie łapać powietrze, a moje oczy zaszły mgłą.
Czy wizja, którą przed chwilą ujrzałem była prawdziwa, czy też to kolejny utwór mojej udręczonej wyobraźni?
- Dlaczego...dlaczego dajesz mi nadzieję...-wycharczałem.
Moje serce biło szybko i niespokojnie, niczym u spłoszonego zająca.
- Te kłamstwa trzymają cię przy życiu! - syknął czyjś głos brutalnie rozcinając otaczającą mnie ciszę. Najpierw wydał mi się szyderczy, złośliwy i gniewny, potem zaś troskliwy i łagodny.
 Zamknąłem zaszłe mgłą oczy próbując się uspokoić. Śnieg i drzewa nie robiły sobie nic z mojego cierpienia. Zimne płatki w zetknięciu z moim rozgrzanym ciałem roztapiały się i trochę je chłodziły.
  Gdy doszedłem do siebie na tyle by unieść głowę zorientowałem się, że jestem w innym lesie niż przed chwilą. A może to to samo miejsce, tylko ja znowu go nie pamiętam...?
 Przede mną ciągnęła się ścieżka. Ciemne gałęzie pokryte od góry śniegiem leżały przy drodze odgradzając ją od lasu.
  Ten obraz bardzo mnie przeraził. Wywoła jakiś dawno skrywany lęk i spotęgował go.
 Fala gorąca, a potem nagły chłód rozpłynęły się po moim ciele. Zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie niczym wąż.
- Ja tu kiedyś byłem...- wyszeptałem drżącym, oleistym głosem, który nie umiał nawet wybić się ponad tą nie naturalną ciszę.
  W moich oczach pojawiło się parę ciężkich łez. Nie wiedziałem, czy to strach czy też tęsknota za czymś nieokreślonym przejmuje nade mną kontrolę.
 Coś zakuło mnie w piersi powodując długi, przeszywający ból.
 Spokój tego miejsca przytłaczał mnie. Nie wiem, czego dokładnie się bałem, lecz ten strach mnie paraliżował. Zacząłem szybciej oddychać jakby szykując się do biegu.
 Wstałem z postanowieniem szybkiej ucieczki, desperacko chciałem zerwać się na równe nogi i galopem uciec jak najdalej stąd., lecz nie mogłem zrobić żadnego szybszego kroku. Rozcięcie na tylnej nodze ponownie dało o sobie znać, lecz to nie ono powstrzymywało mnie od biegu. Wiedziałem, że muszę iść przed siebie tą straszną drogą, i to najwolniej jak mogę.
 Wciąż się oszukuję wierząc, że na tym świecie jest jeszcze jakiekolwiek bezpieczne miejsce...
 Krople ciemniej krwi znaczyły moją trasę kapiąc prosto na nieskażoną niczym, niewinną biel śniegu. Zacisnąłem szczękę i oczy. Cierpienie było jednym moim towarzyszem. Towarzyszem, na którego byłem skazany do końca życia...
***
   Zapach krwi wypełniał powietrze wokół mnie. Woń była zbyt silna, aby należała do mnie.
Śnieg w tym miejscu zdawał się być inny, lecz czy rzeczywiście taki był, czy też to kolejny wytwór mojej wyobraźni - nie wiem.
 Stanąłem nad niewielkim jeziorkiem marszcząc nos. To nie było zwykłe jezioro...
 Z początku myślałem, że czerwona barwa wody to tylko moje wyobrażenie, kolejne kłamstwo. Lecz w miarę zbliżania się zobaczyłem i poczułem, czym to miejsce różni się od pozostałych - bajoro wypełniała bladoczerwona maź - krew.
 Moje oczy zaczęły tracić kontakt z rzeczywistością. Wszystko rozmazało się i zamgliło, jednak byłem do tego przyzwyczajony.
 Opuściłem łeb zmuszając się do powąchania czerwonego płynu. Musiałem mieć pewność, że to nie woda, której szukałem od tak dawna.
 Cichy szmer gdzieś w tyle sprawił, że moje mięśnie napięły się gotowe do biegu. Nie, nie teraz, proszę, choć chwilę spokoju...
- Co tu robisz? - spytał łagodny, miękki głos.
 Odwróciłem się i ujrzałem rozmazany, ciemny kształt który stopniowo zaczął nabierać ostrości. Tuż za mną stała siwa klacz, którą chyba trochę zdziwił mój widok.
 Od wielu dni nie jadłem, wciąż ścigany marzyłem jedynie o bezpiecznym miejscu. Jedzenie zawsze schodziło na drugi plan.
- Jesteś niewidomy? - w jej głosie słychać było jakby troskę. Ponownie - czego zapewne pożałuję - zaufałem złudzeniu. Znów chciałem wierzyć, że nic mi nie zrobi.
 Pokręciłem głową.
- Mgła, która w tej chwili zakrywa moje oczy nie jest z nimi w żaden sposób powiązana. Pojawia się i znika kiedy ma na to ochotę. - powiedziałem beznamiętnym głosem.
 Chwila ciszy, którą przerywał jedynie śnieg co jakiś czas spadający z drzew. Chwila, po której w mojej głowie zaczęło wrzeć. Nie, proszę, nie teraz...
- Wybacz mi najście - mruknąłem melancholijnie - czy mógłbym...mógłbym wiedzieć, gdzie jestem?
 Zacisnąłem oczy chcąc zignorować ból, lecz tym razem nie pozwolił mi na to. W mojej głowie rozległ się rozpaczliwy krzyk, a tuż po nim setki różnych głosów. Nie mogąc znieść tego natłoku myśli zachwiałem się i upadłem na ziemię. Tym razem - o dziwo - nie bolało, lecz było znacznie bardziej wyczerpujące.
 Nadzieja znowu została mi najpierw dana, a później brutalnie wyrwana.
- Wierzysz, że choć na chwilę zapomnisz? - diaboliczny rechot w mojej głowie był ostatnim, co pamiętam.

< Havano, dokończysz? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz