CD od Green Day'a
- To co, może się ścigniemy? - zaproponowałem. Zdobycie towarzystwa od razu dodało mi wigoru i bardzo poprawiło humor.
- Pewnie, czemu nie - Day przystał na propozycję. Być może nie z wielkiej chęci na wyścig, ale ze zwykłej nudy, lecz mi to wcale nie przeszkadzało.
Bez specjalnego ustalania mety, czy trasy, ruszyłem z miejsca żwawym cwałem. Mój gniady towarzysz, nie zastanawiając się długo, poderwał się z miejsca by dorównać mi kroku. Na moich chrapach natychmiast pojawił się uśmiech. Być może nie byłem orłem w szybkości biegu - o czym świadczyła łatwość z jaką Green Day mnie dogonił - ale przynajmniej nie staliśmy w miejscu marudząc na pogodę. Gdy zauważyłem, że ogier zaczął znacznie mnie wyprzedzać, skręciłem gwałtownie na prawo, zanosząc się śmiechem, gdy gniady wykrzykiwał jakim to jestem oszustem. Po chwili takiego szaleńczego biegu i spontanicznego skręcania w losowe drogi, nogi przyniosły nas nad Jezioro Roku. Nieco zsapany zatrzymałem się.
- Wygrałem! - wykrzynął Day, wbiegając rozpędzony do chłodnej wody, rozchlapując ją na boki. Rozbryzg wywołany przez niego ochlapał także siwą klacz zwaną Lady Queen.
- Sorki - krzyknąłem w jej stronę. - Nie zauważyliśmy cię.
Oburzona klacz prychnęła z pogardą w naszą stronę, po czym z gracją oddaliła się od Jeziora.
- Ahh te klacze - westchnąłem. - Czasem są kompletnie niezrozumiałe.
<Green Day?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz