Promienie zachodzącego słońca leniwie muskały moją zroszoną deszczem sierść, a w chrapach tańczył cudowny zapach przemoczonej ziemi. Kopyta równomiernie wystukiwały rytm, żłobiąc nowe ślady, a błoto ciamkało przyjemnie przy każdym kroku.
Kłusowałam już dobre kilkanaście minut, kiedy zobaczywszy wyjątkowo kusząco wyglądającą, młodą brzózkę, postanowiłam zrobić sobie przerwę. Zbliżyłam się do drzewka i od niechcenia zaczęłam skubać delikatne, zroszone deszczem listki. Osadzające się na nich kropelki deszczu dodatkowo poprawiały ich, i tak już świetny, smak.
W pewnym momencie kątem oka dostrzegłam ciemną sylwetkę nieznajomego mi konia. Przez wzgląd na swoją wrodzoną śmiałość, ale i zwykłą, typową dla klaczy ciekawość, postanowiłam podejść.
-Cześć.-przywitałam się, sprawiając, że stojący do mnie tyłem nieznajomy aż podskoczył.-Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć...-zreflektowałam się natychmiast.
Arhuko, dokończysz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz