CD Vito de Rain
Rano obudziłam się jako pierwsza. Jak zwykle. Wciąż do mnie nie
docierało, że znów będziemy razem zasypiać i... Budzić się będę raczej
pierwsza, ale to i tak nie ważne. Znowu jesteśmy razem. Usłyszałam
krople obijające pień drzewa, które było naszym schronieniem. Liście
zaszumiały przyjemnie. Och, ile bym dała, żeby jeszcze kiedyś pobrykać w
deszczu! Krople wydawały się szeptać do mnie, zapraszając w swoje zimne
objęcia. Jaka szkoda, że nie mogłam im odpowiedzieć... A właściwie,
czemu by nie spróbować chociaż wystawić łeb na zewnątrz? To i tak byłby
wielki sukces. Zaczęłam się niepewnie podnosić. Poczułam, że dzieje się
ze mną coś bardzo dziwnego...
Wstałam bez problemu.
Potrząsnęłam jedną z nóg. Była identyczna. O co chodzi? Zaczęłam stawiać małe kroki.
Mogłam chodzić!
Wyszłam na zewnątrz i od razu się roześmiałam. Spojrzałam w niebo na
czarne chmury. Stałam tak chwilę nawet nie myśląc o tym, żeby usiąść, a
co dopiero się położyć. Przecież wtedy mogłam już nie wstać. Zaczęłam
przebierać powoli nogami chodząc od kałuży do kałuży i patrząc w swoje
odbicie. Już całkowicie zmokłam. Ale nie obchodziło mnie to w
najmniejszym stopniu. Cieszyłam się, że chodzę. A gdyby tak...?
Nie, Mocca. To zbyt ryzykowne, pomyślałam.
Oj, jedna krótka rundka. Nie zaszkodzi mi to, a może to moja jedyna szansa?
Niepewnie przyspieszyłam do kłusa. Kopyta zostawiały lekkie wgniecenia w
zmokniętej ziemi. Odrzuciłam radośnie głowę, a mój śmiech przetoczył
się między drzewami. Wiatr splątał moją grzywę i ogon. Popatrzyłam się
teraz w dół, na kopyta. Już nie kłusowałam. Teraz galopowałam prosto
przed siebie. Bryknęłam strzelając w powietrze tylnymi nogami. Nie
obchodziły mnie teraz już wszystkie myśli i czerwone światełka
ostrzegające o możliwych konsekwencjach. Cieszyłam się chwilą.
Galopowałam coraz dalej delektując się szybkością. Deszcz przybierał na
sile. W oddali dostrzegałam błyski, jednak przesłonięte wszechobecną
mgłom były bardzo blade. Grzmoty wydawały się rozsadzać ziemię, a ja
galopowałam... Chciałam wykrzyczeć całemu światu, jaka jestem
szczęśliwa.
Błoto po chwili biegu oblepiło moje całe nogi. Byłam obrzydliwie brudna,
ale za to cholernie rozradowana. Zahamowałam gwałtownie wypuszczając
białą parę z pyska. Oddychałam głęboko patrząc na drżące ze zmęczenia
nogi. Ze zmęczenia... Otrząsnęłam się z wody i zagrzebałam kopytem w
ziemi. Schyliłam łeb smakując trawę. Jak dawno sama się nie pasłam...
Wdychałam ziemski zapach. Moje chrapy ruszały się tak jak pyszczek
królika. Po chwili drzewa znów zaszumiały i usłyszałam łamiące się
gałęzie. Burza rozkręciła się na dobre. Rozejrzałam się dookoła i
stwierdziłam, że najlepiej będzie wrócić. Ale nie zamierzałam galopować.
Przynajmniej nie całą drogę...
Powrót zajął mi o wiele dłużej niż dobiegnięcie do tamtego miejsca.
Galop był cudowny, kłus też, ale najlepsze było to, że mogłam w ogóle
chodzić.
Przed jaskinią zaczekałam, aż Vito przebudzi się i wyjdzie. W
międzyczasie zaczęłam wesoło brykać rozchlapując wodę dookoła siebie.
Po chwili znieruchomiałam. Zamrugałam parę razy, ale to nie zniknęło.
Drzewo, które jeszcze wczoraj miało szansę się zawalić, które było moim
domem od dłuższego czasu teraz stało nienaruszone, niczym młode drzewko.
Było znowu silne, nie skrzypiało i wypuściło mnóstwo zielonych liści.
Czy to drzewo było ze mną połączone jakimiś więzami życia...?
Vito? Ale się rozpisałam XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz