niedziela, 27 kwietnia 2014

Od Mocci

CD Vito de Rain

Rano obudziłam się jako pierwsza. Jak zwykle. Wciąż do mnie nie docierało, że znów będziemy razem zasypiać i... Budzić się będę raczej pierwsza, ale to i tak nie ważne. Znowu jesteśmy razem. Usłyszałam krople obijające pień drzewa, które było naszym schronieniem. Liście zaszumiały przyjemnie. Och, ile bym dała, żeby jeszcze kiedyś pobrykać w deszczu! Krople wydawały się szeptać do mnie, zapraszając w swoje zimne objęcia. Jaka szkoda, że nie mogłam im odpowiedzieć... A właściwie, czemu by nie spróbować chociaż wystawić łeb na zewnątrz? To i tak byłby wielki sukces. Zaczęłam się niepewnie podnosić. Poczułam, że dzieje się ze mną coś bardzo dziwnego...
Wstałam bez problemu.
Potrząsnęłam jedną z nóg. Była identyczna. O co chodzi? Zaczęłam stawiać małe kroki.
Mogłam chodzić!
Wyszłam na zewnątrz i od razu się roześmiałam. Spojrzałam w niebo na czarne chmury. Stałam tak chwilę nawet nie myśląc o tym, żeby usiąść, a co dopiero się położyć. Przecież wtedy mogłam już nie wstać. Zaczęłam przebierać powoli nogami chodząc od kałuży do kałuży i patrząc w swoje odbicie. Już całkowicie zmokłam. Ale nie obchodziło mnie to w najmniejszym stopniu. Cieszyłam się, że chodzę. A gdyby tak...?
Nie, Mocca. To zbyt ryzykowne, pomyślałam.
Oj, jedna krótka rundka. Nie zaszkodzi mi to, a może to moja jedyna szansa?
Niepewnie przyspieszyłam do kłusa. Kopyta zostawiały lekkie wgniecenia w zmokniętej ziemi. Odrzuciłam radośnie głowę, a mój śmiech przetoczył się między drzewami. Wiatr splątał moją grzywę i ogon. Popatrzyłam się teraz w dół, na kopyta. Już nie kłusowałam. Teraz galopowałam prosto przed siebie. Bryknęłam strzelając w powietrze tylnymi nogami. Nie obchodziły mnie teraz już wszystkie myśli i czerwone światełka ostrzegające o możliwych konsekwencjach. Cieszyłam się chwilą. Galopowałam coraz dalej delektując się szybkością. Deszcz przybierał na sile. W oddali dostrzegałam błyski, jednak przesłonięte wszechobecną mgłom były bardzo blade. Grzmoty wydawały się rozsadzać ziemię, a ja galopowałam... Chciałam wykrzyczeć całemu światu, jaka jestem szczęśliwa.
Błoto po chwili biegu oblepiło moje całe nogi. Byłam obrzydliwie brudna, ale za to cholernie rozradowana. Zahamowałam gwałtownie wypuszczając białą parę z pyska. Oddychałam głęboko patrząc na drżące ze zmęczenia nogi. Ze zmęczenia... Otrząsnęłam się z wody i zagrzebałam kopytem w ziemi. Schyliłam łeb smakując trawę. Jak dawno sama się nie pasłam... Wdychałam ziemski zapach. Moje chrapy ruszały się tak jak pyszczek królika. Po chwili drzewa znów zaszumiały i usłyszałam łamiące się gałęzie. Burza rozkręciła się na dobre. Rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że najlepiej będzie wrócić. Ale nie zamierzałam galopować. Przynajmniej nie całą drogę...
Powrót zajął mi o wiele dłużej niż dobiegnięcie do tamtego miejsca. Galop był cudowny, kłus też, ale najlepsze było to, że mogłam w ogóle chodzić.
Przed jaskinią zaczekałam, aż Vito przebudzi się i wyjdzie. W międzyczasie zaczęłam wesoło brykać rozchlapując wodę dookoła siebie. Po chwili znieruchomiałam. Zamrugałam parę razy, ale to nie zniknęło. Drzewo, które jeszcze wczoraj miało szansę się zawalić, które było moim domem od dłuższego czasu teraz stało nienaruszone, niczym młode drzewko. Było znowu silne, nie skrzypiało i wypuściło mnóstwo zielonych liści. Czy to drzewo było ze mną połączone jakimiś więzami życia...?

Vito? Ale się rozpisałam XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz