Rozejrzałem się wokół z szeroko otwartymi
nozdrzami. Teren czysty, droga wolna. Nikogo nie ma, jak
zwykle...Zawsze tak było, lecz nie będę mówił nic o tym co było, bo to
nieważne. Nie patrz nigdy w tył, kimkolwiek być był. To moje motto
życiowe. Nim się kieruję w życiu i dzięki temu się uśmiecham. To mój
sens, a celem jest znalezienie sobie stada a w nim prawdziwego
przyjaciela. Chciałbym poznać kogoś miłego, podobnego do mnie. Ech,
marzenia.
Idę przed siebie, pewnym i żwawym krokiem czasem nawet zagalopowując spokojnie. Nagle teren się zmienił. Dolinę pokrył śnieg który otaczał czerwoną rzekę. Krwistą wodę rzeki. Zamarłem przystając. Zacząłem drżeć. Czułem, że w tym miejscu jest coś niesamowitego i przerażającego. Nagle usłyszałem szept:
-Spadaj źrebaku, chyba, że chcesz się pożegnać z życiem...
Był to bardziej gniewny syk i natychmiastowo obróciłem się w stronę z jakiej dobiegał. Za mną stała kara klacz, która rzucała mi co chwila ostre spojrzenia. Wolałem nie ryzykować i ruszyłem cwałem przed siebie, uciekając jak najdalej od niej. Nie patrzyłem gdzie biegnę i zderzyłem się z dwoma, dorosłymi końmi. Auu, moja głowa!
Gdy otworzyłem oczy, nade mną stały te dwa duże konie i przyglądały mi się uważnie. Zauważyłem, że jaśniejszy koń był siwą klaczą zaś ten drugi kary stawał się być ogierem. Wyglądali na bardzo poważnych, ale widząc, że się budzę klacz uśmiechnęła się delikatnie.
Wstałem szybko, mimo bólu. Muszę ich jakoś przeprosić, przecież to moja wina, że nie uważałem!
-Przepraszam bardzo, że na was wpadłem - zacząłem nieśmiało - Po prostu nie zauważyłem was..... - dodałem jeszcze
-Nic się nie stało - uśmiechnęła się pewniej klacz - Gdzie twoja mama?
Mój pysk spochmurniał, ale starałem się zachować obojętność.
-Nie żyje - odparłem bezgłośnie
Oba konie spojrzały po sobie. Ogier odezwał się:
-Oo, przykro mi. A reszta rodziny?
-Jestem tu sam. Samotnie wędruję - odparłem cicho, wpatrzony we własne kopyta.
Zapadła cisza.
-Taki mały źrebak sam?? - oburzyła się klacz
Trochę mnie zezłościło, że wzięła mnie za bezradne źrebię, które nic nie umie zrobić ale postanowiłem nic nie mówić, bo mimo wszystko te dwa konie wzbudziły we mnie zaufanie.
-Jak się nazywasz? - zapytał się ogier
-Souffle - rzekłem nieśmiało
-Ja nazywam się Dęblin a to - wskazał na siwą klacz - Havana.
-Miło mi was poznać - powiedziałem, chociaż do końca nie wiedziałem co mam powiedzieć.
Dęblin? Havana?
Idę przed siebie, pewnym i żwawym krokiem czasem nawet zagalopowując spokojnie. Nagle teren się zmienił. Dolinę pokrył śnieg który otaczał czerwoną rzekę. Krwistą wodę rzeki. Zamarłem przystając. Zacząłem drżeć. Czułem, że w tym miejscu jest coś niesamowitego i przerażającego. Nagle usłyszałem szept:
-Spadaj źrebaku, chyba, że chcesz się pożegnać z życiem...
Był to bardziej gniewny syk i natychmiastowo obróciłem się w stronę z jakiej dobiegał. Za mną stała kara klacz, która rzucała mi co chwila ostre spojrzenia. Wolałem nie ryzykować i ruszyłem cwałem przed siebie, uciekając jak najdalej od niej. Nie patrzyłem gdzie biegnę i zderzyłem się z dwoma, dorosłymi końmi. Auu, moja głowa!
Gdy otworzyłem oczy, nade mną stały te dwa duże konie i przyglądały mi się uważnie. Zauważyłem, że jaśniejszy koń był siwą klaczą zaś ten drugi kary stawał się być ogierem. Wyglądali na bardzo poważnych, ale widząc, że się budzę klacz uśmiechnęła się delikatnie.
Wstałem szybko, mimo bólu. Muszę ich jakoś przeprosić, przecież to moja wina, że nie uważałem!
-Przepraszam bardzo, że na was wpadłem - zacząłem nieśmiało - Po prostu nie zauważyłem was..... - dodałem jeszcze
-Nic się nie stało - uśmiechnęła się pewniej klacz - Gdzie twoja mama?
Mój pysk spochmurniał, ale starałem się zachować obojętność.
-Nie żyje - odparłem bezgłośnie
Oba konie spojrzały po sobie. Ogier odezwał się:
-Oo, przykro mi. A reszta rodziny?
-Jestem tu sam. Samotnie wędruję - odparłem cicho, wpatrzony we własne kopyta.
Zapadła cisza.
-Taki mały źrebak sam?? - oburzyła się klacz
Trochę mnie zezłościło, że wzięła mnie za bezradne źrebię, które nic nie umie zrobić ale postanowiłem nic nie mówić, bo mimo wszystko te dwa konie wzbudziły we mnie zaufanie.
-Jak się nazywasz? - zapytał się ogier
-Souffle - rzekłem nieśmiało
-Ja nazywam się Dęblin a to - wskazał na siwą klacz - Havana.
-Miło mi was poznać - powiedziałem, chociaż do końca nie wiedziałem co mam powiedzieć.
Dęblin? Havana?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz