piątek, 28 marca 2014

Od Jack'a

C.D. Tamizy

- Wiedziałem, że o to spytasz - uśmiechnąłem się do niej czule i poprawiłem jej grzywkę - Skoro tego właśnie chcesz..... Ja nigdy nie będę tobie przeciwny, a ten maluch wydaje się na prawdę...... uroczy? Oj wiesz o co mi chodzi - prychnąłem radośnie.
- Ci... - uciszyła mnie i podziękowała całusem - On śpi - zachichotała cichutko i wpatrzyła się w przestrzeń.
Leżeliśmy w ciszy, wpatrując się przed siebie. Ona patrzyła na źrebaka, a ja na fale obmywające złocisty piasek.
- Dziękuje... - szepnęła wreszcie - że się zgodziłeś.
Odwróciłem do niej łeb i spojrzałem w jej oczy. Cieszyła się, bo z tych oczu biła wielka radość. Jednak ta radość była mi jeszcze nie znana. Nie cieszyła się jak dziecko, nie tak, jak gdy się wydurnialiśmy. To była inna radość, która zaskoczyła mnie zupełnie, ale i napełniła dziwna błogością.
- Jak mógłbym się nie zgodzić - pocałowałem ją w czoło i położyłem łeb na piasku.
Tamiza zasnęła wtulona we mnie ze swoją głową na mojej szyi. Za to ja nie spałem. Spędziłem noc na rozmyślaniu jak się sprawdzę w roli takiego ojca. Niby ojcem już byłem, ale z dziećmi nie było mi dane przebywać. Gdy się urodziły nastąpiły komplikacje, ważniejsze okazały się dorosłe kobiety, który w tej chwili wydały mi sie samolubne. To wszystko doprowadziło do śmierci jednej z nich, co też było nie wesołe. Nie wiem co się stało z drugą. A dzieci straciły ukochaną matkę i został im znienawidzony ojciec. Miałem więc nadzieję, że to nie wpłynęło na mnie na tyle, by zrujnować ojcostwo zaszyte głęboko w mojej podświadomości.
- Będziemy wariować, tarzać się w śniegu, a ty będziesz kręciła głową i robiła mi wyrzuty, bym mógł cię ubłagać słodkim uśmiechem i byśmy mogli zdobyć przebaczenie równie słodkimi całusami.
Słowa, które kiedyś utrzymały mnie przy życiu powróciły niczym bumerang. Gdyby nie te słowa mógłbym wtedy nie wytrwać, jednak nie myślałem nigdy, czemu właśnie to wyobrażenie pozwoliło mi żyć.
Słońce pieściło pierwszymi promieniami taflę morza. Ja nadal wpatrywałem się tępo w brzeg. Wtem pod ścianą wyczułem ruch. Odwróciłem wzrok na źrebaka, który przeciągał sie ospale. Ucałowałem raz jeszcze Tamizę w czoło i po cichu wymknąłem do małego. Jego oczy były otwarte, ale wciąż leżał jak długi na ciepłym piasku.
- Wstawaj ranny ptaszku - uśmiechnąłem się - Nie budźmy jej jeszcze. Za dużo ma na głowie, by wstawać co dzień z samego rana. Przejdziemy się po plaży i porozmawiamy. Właśnie. Miałeś zapamiętać swój sen - posłałem mu jeszcze jeden uśmiech.
Kompletnie nie wiedziałem jak się zachować. Czy przystoi mi być i przy nim zwykłym, nienormalnym sobą? Za nic w świecie nie chciałem zrobić Souffle'owi krzywdy.

Souffle? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz