CD Tajgi
-Dzisiaj przeprawiamy się przez góry-powiedział-Tam jest niebezpiecznie, więc się nie wygłupiajcie.
Wstałem i otrząsnąłem się z resztek ziemi pozostałych na sierści. Przeszedłem parę kroków, aby się rozruszać. Wszyscy byliśmy jacyś nerwowi. Tak, góry nas przerażały. Jedna z najtrudniejszych tras. Nie możemy choćby na chwilę stracić czujności, a do pokonywania kolejnych jej odcinków trzeba siły. Góry nas pokonają. Byliśmy tego pewni.
***
-Jeszcze kawałek. Obiecuję-powiedział do Mocci łamiącym się głosem. Wspinali sie po stromym i trudnym odcinku.
Ja już stałem na górze. Mogłem chwilę odsapnąć. Zwiesiłem łeb i wcisnąłem go między drżące nogi. "Dojdę, dojdę, dojdę" powtarzałem cały czas w myślach. Perfidne kłamstwo. Nie dam rady.
***
-Ciepło wam?-zapytał chodząc dookoła groty. Sam trząsł się z zimna-Wiem, że nie-westchnął cicho-Ale nie możemy rozpalić ognia. Tutaj grasują drapieżniki, które łatwo mogłyby nas zabić.
-Co za różnica?-warknęła Mocca-Jak nie zwierzęta, to ta wędrówka. Albo zimno. Już i tak mam dosyć.
-Ale chyba jeszcze chciałabyś zobaczyć się z Vito?-powiedziałem kąśliwie.
Mocca położyła uszy po sobie i obróciła łeb tak, żebyśmy nie mogli jej zobaczyć. Już nic więcej nie powiedziała.
Popatrzył na mnie ciepło i wybuchnęliśmy śmiechem.
***
-Boli cię?-zapytał z troską.
-Trochę-odparłem zaciskając zęby-Patyk wbity w kopyto to niezbyt przyjemna sprawa. Ani pozostała po tym rana.
-Chcesz iść dalej, czy mamy się gdzieś zatrzymać?
-Chcę jak najszybciej opuścić to miejsce. A tak właściwie, to gdzie Mocca?-zapytałem rozglądając się dookoła.
-Wysłałem ją po jakieś zioła, które powinny złagodzić ból-uśmiechnął się ciepło-Przecież muszę się o ciebie troszczyć, bo cię kocham.
To mowiąc przytulił mnie. To było dosyć dziwne, bo od dawna tego nie robił. Dokładnie, od 2 lat. Tak jakby wiedział, że wtedy będzie jego ostatni dzień.
***
-Teraz ty, Sorrel-krzyknął-Lepiej ci?
-Tak-odparłem i powoli ruszyłem.
Malutka półka skalna. Bardzo trudno było zachować tam równowagę. Na środku trzeba się było jeszcze schylić, bo była tam przeszkoda w postaci wystającego głazu. Ile to zajęło Mocce? 15 minut? I ja się z niej śmiałem! Sam nie będę miał lepszego wyniku.
***
-Idę!-krzyknął rozradowany, że nic nam się nie stało.
Zaczął powoli się przemieszczać. Teraz dopiero słyszałem, jak głośno o skałę tupią kopyta. Nie był już daleko. Parę metrów. I wtedy właśnie kawałek przejścia się osunął i zaczął spadać na dół razem z nim. Nie krzyczał. Nie wołał. Po prostu już go nie było. Chwilę słyszałem ciało odbijające się od skał i łamiące się kości. A później przejmującą ciszę.
Wtedy się zmieniłem. Wtedy straciłem brata. Wtedy stałem się inny. Wtedy nie krzyczałem. Zmieniłem się.
Mocca odciągnęła mnie od urwiska. Płakała. A ja dopiero po chwili zrozumiałem dlaczego. Trudno jest sobie wyobrazić, jak to była strata. Szał i gorycz mieszały się ze sobą. To nie byłem prawdziwy ja. A jednak kimś takim się stałem.
***
Otworzyłem oczy. Leżałem bez ruchu czekając, aż moje oczy przywykną do ciemności.
-Tajga?-szepnąłem.
Z ciemności wyłoniła się klacz. Moja ukochana.
-Wszystko dobrze?-zapytała-Nie krzyczałeś.
-Co?-zdziwiłem się.
-No tak, bo ty w nocy krzyczysz. Dzisiaj było cicho.
-Miałem sen-odparłem prostując przednie nogi.
-Jaki?-zapytała całując mnie w policzek.
Opowiedziałem jej wszystko. Słuchała w ciszy i skupieniu, a później mnie przytuliła.
Tajga? W końcu wracam po długiej przerwie ^^
-Dzisiaj przeprawiamy się przez góry-powiedział-Tam jest niebezpiecznie, więc się nie wygłupiajcie.
Wstałem i otrząsnąłem się z resztek ziemi pozostałych na sierści. Przeszedłem parę kroków, aby się rozruszać. Wszyscy byliśmy jacyś nerwowi. Tak, góry nas przerażały. Jedna z najtrudniejszych tras. Nie możemy choćby na chwilę stracić czujności, a do pokonywania kolejnych jej odcinków trzeba siły. Góry nas pokonają. Byliśmy tego pewni.
***
-Jeszcze kawałek. Obiecuję-powiedział do Mocci łamiącym się głosem. Wspinali sie po stromym i trudnym odcinku.
Ja już stałem na górze. Mogłem chwilę odsapnąć. Zwiesiłem łeb i wcisnąłem go między drżące nogi. "Dojdę, dojdę, dojdę" powtarzałem cały czas w myślach. Perfidne kłamstwo. Nie dam rady.
***
-Ciepło wam?-zapytał chodząc dookoła groty. Sam trząsł się z zimna-Wiem, że nie-westchnął cicho-Ale nie możemy rozpalić ognia. Tutaj grasują drapieżniki, które łatwo mogłyby nas zabić.
-Co za różnica?-warknęła Mocca-Jak nie zwierzęta, to ta wędrówka. Albo zimno. Już i tak mam dosyć.
-Ale chyba jeszcze chciałabyś zobaczyć się z Vito?-powiedziałem kąśliwie.
Mocca położyła uszy po sobie i obróciła łeb tak, żebyśmy nie mogli jej zobaczyć. Już nic więcej nie powiedziała.
Popatrzył na mnie ciepło i wybuchnęliśmy śmiechem.
***
-Boli cię?-zapytał z troską.
-Trochę-odparłem zaciskając zęby-Patyk wbity w kopyto to niezbyt przyjemna sprawa. Ani pozostała po tym rana.
-Chcesz iść dalej, czy mamy się gdzieś zatrzymać?
-Chcę jak najszybciej opuścić to miejsce. A tak właściwie, to gdzie Mocca?-zapytałem rozglądając się dookoła.
-Wysłałem ją po jakieś zioła, które powinny złagodzić ból-uśmiechnął się ciepło-Przecież muszę się o ciebie troszczyć, bo cię kocham.
To mowiąc przytulił mnie. To było dosyć dziwne, bo od dawna tego nie robił. Dokładnie, od 2 lat. Tak jakby wiedział, że wtedy będzie jego ostatni dzień.
***
-Teraz ty, Sorrel-krzyknął-Lepiej ci?
-Tak-odparłem i powoli ruszyłem.
Malutka półka skalna. Bardzo trudno było zachować tam równowagę. Na środku trzeba się było jeszcze schylić, bo była tam przeszkoda w postaci wystającego głazu. Ile to zajęło Mocce? 15 minut? I ja się z niej śmiałem! Sam nie będę miał lepszego wyniku.
***
-Idę!-krzyknął rozradowany, że nic nam się nie stało.
Zaczął powoli się przemieszczać. Teraz dopiero słyszałem, jak głośno o skałę tupią kopyta. Nie był już daleko. Parę metrów. I wtedy właśnie kawałek przejścia się osunął i zaczął spadać na dół razem z nim. Nie krzyczał. Nie wołał. Po prostu już go nie było. Chwilę słyszałem ciało odbijające się od skał i łamiące się kości. A później przejmującą ciszę.
Wtedy się zmieniłem. Wtedy straciłem brata. Wtedy stałem się inny. Wtedy nie krzyczałem. Zmieniłem się.
Mocca odciągnęła mnie od urwiska. Płakała. A ja dopiero po chwili zrozumiałem dlaczego. Trudno jest sobie wyobrazić, jak to była strata. Szał i gorycz mieszały się ze sobą. To nie byłem prawdziwy ja. A jednak kimś takim się stałem.
***
Otworzyłem oczy. Leżałem bez ruchu czekając, aż moje oczy przywykną do ciemności.
-Tajga?-szepnąłem.
Z ciemności wyłoniła się klacz. Moja ukochana.
-Wszystko dobrze?-zapytała-Nie krzyczałeś.
-Co?-zdziwiłem się.
-No tak, bo ty w nocy krzyczysz. Dzisiaj było cicho.
-Miałem sen-odparłem prostując przednie nogi.
-Jaki?-zapytała całując mnie w policzek.
Opowiedziałem jej wszystko. Słuchała w ciszy i skupieniu, a później mnie przytuliła.
Tajga? W końcu wracam po długiej przerwie ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz