Zimna furia wzbierała we mnie, mocniej niż kiedykolwiek. Początkowo byłem wściekły na Midnight za to, w co nas władowała, jednak teraz postrzegałem ją jako sojusznika, a nie wroga. Wprawdzie nigdy nie zmieniliśmy słowa i widziałem ją zaledwie kilka razy, jednak teraz przestało mi już przeszkadzać to, co zrobiła z tym obleśnym typem. Wręcz przeciwnie, nawet byłem jej za to wdzięczny. Sam się prosił, to teraz ma! Zbliżałem się do granic naszego stada, napędzany gniewem, przez który aż dygotałem. Jakaż była moja radość, kiedy zobaczyłem kogoś z tamtego stada. Pocwałowałem do niego, krzycząc na całe gardło. Być może nie jest rozsądnie samemu zapuszczać się tak daleko, ale nie dam się. Będę walczyć! Dla Mocci! Dla Stada!
Zbliżałem się do konia, czując jak błoto spod kopyt broczy moje ciało. Zupełnie jak krew. Tak, ich krew również już niedługo będzie się odznaczała szkarłatem na mojej sierści!
Dopadłem go i na dzień dobry powaliłem jednym kopniakiem. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jestem jeszcze na naszych terenach, więc po co się tu pchał?!
-Dostaniesz za swoje, bydlaku!-krzyknąłem, stając dęba i znów raniąc konia.
Był to kasztanowaty ogier. Na oko młody.
Popatrzyłem chwilę na niego, a on popatrzył na mnie. O to chodziło, właśnie o to, żeby spojrzał w moje oczy... Zaczął krzyczeć i toczyć dookoła dzikim wzrokiem szaleńca. W jego umyśle stworzyłem straszne wizje, głównie związane ze śmiercią. Zaczął się rzucać po ziemi i wykrzykiwać raz po raz czyjeś imiona, aż w końcu poderwał się na równe nogi i ruszył przed siebie. Patrzyłem za nim chwilę. Sam się o to prosił... W pewnym momencie usłyszałem za sobą czyiś głos.
-Nie powinieneś sam zapuszczać się tak daleko...
Gwałtownie się odwróciłem i zobaczyłem...
Ktoś dokończy? Ludzie ruszcie się, bo przegramy! ;__;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz