Nie ma nikogo. Nikogo nie ma. Nikogo, kto
by mnie pocieszył, przytulił, dodał otuchy. Słysząc słowa "Stado
Błękitnego Księżyca przestało istnieć" wydobywające się z krtani
łkającej Rosy miałam ochotę upaść na ziemię i czekać na śmierć. Jednak
nie zrobiłam tego... Wiedziałam, że teraz mam tą jedyną szansę... Szansę
na odnalezienie tego, przez którego teraz tak cierpię, a którego tak
kocham. Wiem, że go odnajdę i mam nadzieję... mam nadzieję... jaką? Na
co? Ślepa miłość tylko jeszcze mnie skrzywdzi, a potem doprowadzi do
obłędu, jeżeli już tego nie zrobiła. Jednak zrywam się do cwału i
ruszam w ciemność, w nieznane tereny, tropem ogiera moich snów.
*(pare miesięcy później)*
Iskierka nadziei powoli gaśnie. Od paru dni, tygodni, miesięcy, a może nawet lat galopuję samotnie po miejscach, które są niezasiedlone, po miejscach, które zamieszkują wilki i ludzie, po miejscach, w których zawsze mogę zginąć, a nikt nawet tego nie zauważy. Jednak nadchodzi dzień... dzień, który dodaje mi otuchy... Usłyszała śmiech i czułe słowa. Śmiech... którego nigdy nie zapomnę, ten głos, którego nigdy nie pomylę... - Vito! - szepnęłam prawie bezgłośnie Oczy mi rozbłysły. Ruszyłam jak najszybciej ku dochodzącemu głosowi. Zatrzymałam sie jednak, słysząc kolejny głos. Głos klaczy... Natychmiast rozpoznałam ją. Mocca. NA moją twarz wypłynął grymas. Wychylam ostrożnie pysk z zarośli i to, co ukazuje się moim oczom tworzy kolejną ranę w sercu. Vito i Mocca śmieją się, przytulają i mówią do siebie czułe słowa. Niby zwyczajne gesty, jednak zazdrość..., niepohamowana zazdrość przezwycięża zdrowy rozsądek. Wyskoczyłam z krzaków, podkłusowałam do Vita i... przytuliłam się do niego szepcząc: - Vito... Vito... Vito... - zakręciło mi się w głowie, jednak uparcie trzymałam się na nogach powtarzając coraz to głośniej, deperacko czepiając się ogiera, to samo słowo - Vito... Vito... Vito... (Vito? xD) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz