piątek, 31 stycznia 2014

Od Nevady

CD Vito de Rain

Dobrze wiedziałam, że przecież on kocha Moccę, niemniej jednak te słowa wypowiedziane z jego ust zabolały dwukrotnie mocniej. Nie ma nic bardziej przygnębiającego, niż bezradność w sprawach, na których nam najbardziej zależy... Mimo wszystko starałam się zachować dobrą minę do złej gry.
-Jasne...-uśmiechnęłam się kwaśno -Przepraszam, Vito...-wyszeptałam.
Spojrzał na mnie z bólem, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdyż znowu się odezwałam.
-Pójdę już i proszę... Nie zatrzymuj mnie, ja... Ja chcę być teraz sama.-poczułam, jak łamie mi się głos i pobiegłam przed siebie, nie patrząc na ogiera.
Łzy zalewały mi oczy, a świat stał się jedną szarą breją. Po co się w to wpakowałam?? Dlaczego to zrobiłam?? Wyszłam na kompletną idiotkę... To nie mogła być miłość, co najwyżej zauroczenie, a ja przez to zniszczyłam taką przyjaźń... Nevada, co ty najlepszego zrobiłaś?! Galopując tak, zobaczyłam kłusującego z naprzeciwka konia. Nie miałam ochoty widzieć się z kimkolwiek, toteż skręciłam nagle w jakąś pustą jaskinię. Zaszyłam się w kącie, nie kontrolując już łez i szlochów. Po chwili usłyszałam kroki.
-Jest tu kto?-spytał obcy, a jakby znajomy głos.
Nie odezwałam się.
Sylwetka konia, której nie mogłam rozpoznać przez panujące ciemności, ruszyła w moim kierunku i zatrzymała się nade mną.
-Coś się stało?-spytał tajemniczy przybysz.
Już miałam odpowiedzieć coś niekoniecznie miłego, jednak spojrzałam na nieznajomego i całkowicie wyleciało mi to z głowy. On również wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczyma.
-Nevada?-spytał.
-Qerido?

Qerido?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz