Ostatni dzień maja dla naszego stada był chyba trudnym dniem. Odeszło
ponad pięć koni. Scolle z córką odeszły tak po prostu, nie wiem czy coś
wytłumaczyły, dlaczego. Arhuko też przepadł. Oranii też nie ma. Jeszcze
Souffle.
A późnym wieczorem dotarł do mnie krzyk mojej siostry:
-Tina, przepraszam Cię za wszystko! Proszę, wybacz mi. Teraz to nic nie ma sensu!
Od razu pobiegłam w stronę miejsca z której on dochodził. Było już za
późno. Gniada klacz skoczyła. W przepaść. Powiedziały mi o tym miejscowe
zwierzęta.
Wydałam z siebie szloch. Teraz i ona odeszła. Cała rodzina nie żyje. Cała. Nie ma już Fety.
Jednak ja nie zamierzałam kończyć życia. Zawróciłam. Chciałam kogoś
znaleźć, komuś się wyżalić. A tu pustka. Nikogo nie ma. Z oczu płynęły
mi łzy kapiąc na ziemie. Dlaczego to życie nie ma sensu?
Nawet nie zauważyłam kiedy pojawiła się obok mnie siwa klacz. Ona natychmiast zauważyła, że płaczę.
-Co się stało? - spytała ta klacz
Podniosłam głowę. To była Sandy. Mało ją znałam, ale postanowiłam się jej wyżalić.
-Jeszcze nie słyszałaś? Feta nie żyje - powiedziałam głucho - A Feta jest, znaczy była moją siostrą.
Sandy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz