Pasłam się spokojnie na łące. Ciepły wiatr targał moją grzywą, kręcąc się obok mnie, ,,robiąc fikołki" i wszystko. Normalny, ciepły dzień. Szkoda, że nie było tak zawsze. Słońce zaczęło powoli zachodzić, a niebo zaczęło przybierać lekko różowe kształty. Oznacza to, że jutro będzie tak samo ciepło jak dzisiaj. Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam w stronę swojej jaskini.
Wygodnie ułożyłam się na posłaniu i zamknęłam oczy. Jeszcze chwilę rozmyślałam co jutro będę robić i jakie zajęcia sobie znaleźć. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
*Później*
Poczułam ogromny ból, przeszywający mnie od wewnątrz. Zdałam sobie sprawę, że to nie byle ból. Szkoda tylko, że nikogo nie było. Wszyscy spali albo gdzieś chodzili. Zaczęłam wołać, lecz nikt nie odpowiedział. Cóż, będzie sobie trzeba poradzić. Jednak coś musiało być. Czułam jak powoli tracę przytomność. Wtem ktoś przechodził obok mojej jaskini.
-Hej!- krzyknęłam.
Do środka wszedł znajomy mi ogier. Qerido!
-Co ci jest?- spytał, patrząc na mnie zdenerwowany.
-Nie pytaj... Idź po lekarza- wydusiłam z siebie.
-Jasne...- odparł i pogalopował.
Położyłam głowę i próbowałam utrzymać oczy otwarte.
Po chwili usłyszałam stukot kopyt, a do jaskini wbiegł Qerido i medyk. W tym momencie czułam jak lekko się uśmiecham i mdleje.
Nie trwało to długo, ponieważ za jakiś czas otworzyłam oczy, a obok mnie leżał gniady źrebak. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Jeden niestety nie dało rady- usłyszałam obok siebie.
Spojrzałam przestraszona na medyka i przytuliłam mocno ogierka.
-Jak go nazwiesz?- spytał smutnie Qerido.
-Javier...- odparłam cicho i spojrzałam na młodą, nieżyjącą klaczkę.
-A ją?
-Niech będzie Ashley...- również ją przytuliłam i pocałowałam w czoło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz