Poziom: Średni
Spacerowałem swobodnie po terenach stada. Szum wiatru jak zwykle działał kojąco. Wirował i ,,bawił się" zielonymi listkami na gałązkach. Słońce piekło niemiłosiernie, a na niebie ani jednej chmurki.
~Ja chcę deszcz!~ krzyknąłem w myśli.
Nawet gdy usiadłem w cieniu, czułam jak po mnie spływają kropelki potu. Do moich uszu dobiegł przyjemny dźwięk. Odgłos płynącej wody. To najlepsze co mogło mnie teraz spotkać. Nic lepszego. Od razu jakbym dostał dawkę porządnej energii(czyżby amfetamina? xd) i pobiegłem w stronę szumu wody. Nie długo potem schylałem się nad taflą wody, która mieniła się w słońcu i wziąłem porządne łyki. Wtem coś zwróciło moja uwagę. Podniosłem powoli głowę. Na drugim brzegu stał inny koń. Nawet nie drgnąłem. Chciałem powoli i bezszelestnie odejść jednak w nim było coś dziwnego. Szarpał się i wierzgał jakby jakaś tajemnicza siła go trzymała i nie puszczała. Miałem wątpliwości co do ruszenia się i odejścia czy może pójścia i sprawdzenia. Ta moja cholerna ciekawość. Zawsze mnie pchała w kłopoty i tym razem postanowiłem sprawdzić o co chodzi. Wskoczyłem do wody i podpłynąłem do konia. Coraz lepiej go widziałem, a raczej nie go tylko ją. To była gniada klacz.
Przypatrzyłem jej się uważnie. Cos ją trzymało do drzewa. Coś cienkiego, koloru brązowego. Podszedłem bliżej, wychodząc z wody. Chciałem spytać kim jest, lecz ona widząc mnie zbliżającego się do niej, przerwała mi:
-Co ty wyprawiasz!? Uciekaj!- krzyknęła.
-Ale... o co ci chodzi?- zdziwiłem się, cofając kilka kroków do tyłu.
-Ludzie...- zdążyła tylko wydusić to z siebie i natychmiastowo odskoczyła w bok, rżąc głośno.
Nim się obejrzałem, wokoło mnie stała grupka ludzi. Znowuż odszedłem parę kroków w tył. Jeden z nich zarzucił lassem. Zamachnąłem głową, co spowodowało, że lina musnęła mnie tylko lekko w szyję. Jednak za drugim razem nie poszczęściło mi się tak jak za pierwszym. Poczułem jak cos zaciska mi się na szyi i trzyma mocno. Zacząłem rżeć i wierzgać byle by tylko się uwolnić o d tego.
-Josh! Mam go!- usłyszałem krzyk.
-To go trzymaj mocno już biegniemy ci pomóc! Pan Agrild będzie zadowolony i może da nam podwyższkę!- zaśmiał się drugi mężczyzna.
Wtem podjechał jakiś czarny samochód terenowy. Z niego wyszedł bardzo gruby mężczyzna, ubrany w garnitur, a na nosie miał przeciwsłoneczne okulary, a za nim wyszła mała dziewczynka, ubrana w różową spódniczkę i jasnoniebieska bluzkę. W ręku trzymała misia. To chyba była jego córka, bo ten złapał ja za rękę i razem podeszli do innych, automatycznie zbliżając się do mnie. Skuliłem uszy. Dziecko, gdy tylko mnie zobaczyło wykrzyknęło:
-Tatusiu! Ja chcę tego!- wskazało na mnie palcem.
-Ależ kochanie... Panowie złapali jeszcze inne konie. Zobacz, tam jest jeszcze kilka. Obejrzymy je- próbował jej wytłumaczyć pan Agrild.
-A-LE JA CHCĘ TEGO!!!- wykrzyczało tak, że musiałem zamknąć oczy, bo siła jej głosu była na serio ogromna.
Co ona sobie myśli!? Że czym ja jestem!? Zabawką!? Gruby pan podszedł do łowcy koni.
-Dobra robota, mój kwiatuszek jest zadowolony. Zabierzcie go do mojej stajni- wskazał na mnie- i spróbujcie jakoś oswoić i przyzwyczaić, bo to na razie dzikie w cholerę- spojrzał na mnie.
Ponownie położyłem uszy po sobie. Ludzie ponownie zaczęli mnie ciągnąć do jakiejś przyczepy. Mimo oporu, nie udało mi się wyrwać z ich rąk. Spojrzałem na klacz, która uciekała i tylko posłała mi współczujące spojrzenie i znikła za drzewami. Drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem. Ruszyliśmy. Po policzku spłynęły mi łzy. Cos ukuło mnie w szyję. Odwróciłem głowę w stronę okienka.
-No już dobrze. Będzie ci lepiej po tym- powiedział mężczyzna i poklepał mnie po głowie.
Skuliłem uszy i chciałem go ugryźć, lecz przed oczami miałem mroczki i przestawałem widzieć. Potem nastała już ciemność.
Obudziłem się na miejscu w jakimś kwadratowym pomieszczeniu. Nogi miałem jak z waty. Wtem usłyszałem rozmowę.
Masz go osiodłać i wyczyścić, natychmiast! I bez gadania, że on jest dziki, wiesz co wtedy robię. Chcę go widzieć na padoku za pięć minut. Go-to-we-go- powiedziała stanowczo postać i wyszła z stajni.
Ktoś ruszył w moja stronę. Chciałem wstać, lecz nie mogłem. Przez kraty zobaczyłem chudziutki wyraz twarzyczki dziewczynki. Nie ta sama co widziałem przedtem. Otworzyła drzwi, a w ręce trzymała dziwny woreczek. Przestraszyła się gdy przyjąłem pozycje bojową. Zdziwiłem się jej postawą. Może ona nie chce mi nic zrobić?
-Spokojnie, nie chcę ci nic zrobić. Tylko cię wyczyszczę- powiedziała niewyraźnie i podeszła.
O dziwo, pozwoliłem jej się wyczyścić. Oczywiście tylko sierść i grzywę, bo kopyta jakoś tak mi się nie podobało. Stałem już swobodnie na nogach. Potem przyniosła cały sprzęt jeździecki. Dziwne, że dziki koń, a oni od razu każą zakładać sprzęt. No nic, ona wydawała się być nawet dobra i pozwoliłem sobie, z małymi trudnościami, założyć siodło. Ogłowie zrobiła mi z linki i kantara. Wyprowadziła mnie na zewnątrz. Obok bramki stał już gruby mężczyzna z córką i kilkoma swoimi ludźmi. Dziewczynka na mój widok aż krzyknęła z radości, co spowodowało, że znowuż musiałem ,,zakryć" uszy.
-Amelko, oto twoja pierwsza jazda na twoim koniu- odparł uśmiechnięty pan Agrild.
-Dziękuję papciu- odpowiedziała dziewczynka.
-Dobrze. No dalej! Josh! Mark! Ruszać się i pomóc mojej kaczuszce na niego wsiąść- pogonił dwóch mężczyzn grubas.
Obydwoje stęknęli niechętnie i niezadowoleni podeszli to Amelki i podsadzili ją. Usiadła w siodło. Zarzuciłem głową, lecz Josh trzymał mnie mocno z niby wodze.
-Ja chcę galop- powiedziała głośno Amelia.
-Ależ córeczko...- nie skończył pan Agrild.
-JA CHCĘ GALOP!- krzyknęła
Prychnąłem, chcąc zarzucić zadem. Wtem poczułem, że jeden z mężczyzn, który mnie trzyma powoli puszcza ,,wodze". Wykorzystałem okazję i wyrwałem mu się. Stanąłem dęba, zrzucając dziewczynkę z grzbietu. Zobaczyłem przed sobą płot, który z całą pewnością mógłbym przeskoczyć. Zacząłem galopować w jego stronę, lecz drogę zastawiła mnie grupka ludzi. Zatrzymałem się gwałtownie, ryjąc w ziemi kopytami.
-Prrr... Stój! Stój... Spokojnie- podnieśli ręce.
Pomachałem głową i pogalopowałem w drugą stronę, gdy nagle znowuż na mojej szyi znalazło się lasso i przyciągnęła do człowieka.
-Przestań wierzgać i uspokój się1- krzyknął nieznany mi z widzenia drugi człowiek.
-Dobra robota Chris- pogratulował mu pan Agrild, przytulając płaczącą córkę.
Zmrużyłem oczy, przyglądając się mu uważnie.
-Zaprowadź go do stajni, dobrze wiesz gdzie- szepnął mu na ucho grupy i poszedł wraz z Amelką do domu.
Gdy weszliśmy do stajni, zostałem od razu przywiązany do żelaznego słupa.
-No, trzymaj się szkapo- zaczął się uśmiechać złośliwie Chris i wyszedł.
Odprowadziłem go wzrokiem i próbowałem się odwiązać, ale nic z tego. Wtem wszedł grubas, trzymając w ręku jakąś długą linkę lub cos w rodzaju linki.
-Teraz cię nauczę, że mojej Amelki nie można tak traktować- wysyczał mężczyzna i podniósł bat do góry.
Z całej siły uderzył mnie w bok. Poczułem wielki ból z boku.
Zrobiłem kwaśną minę. Po raz drugi to zrobił. Poczułem jak po moim ciele spływa strużka krwi. W końcu nie miałem już siły i upadłem na przednie kolana.
-Stój!!!- usłyszałem obok siebie.
Na mnie położyła się ta druga dziewczynka, osłaniając mnie ciałem.
-Co tu robisz!? Zejdź mi z drogi!- krzyknął.
-Nie możesz tak traktować koni! To nie jego wina! Nie wolno się tak znęcać, a wina leży tylko i wyłącznie po pańskiej i pańskiej córki stronie!- wykrzyczała przez łzy.
-Że co!?- wściekł się- Pamiętaj, że dałem ci ostatnią szansę. Jeśli ją teraz zmarnujesz to koniec z tobą. Dobrze... Nie będę go bił, ale jeśli jeszcze raz tak zrobi to bardzo dobrze wiesz co się z nim stanie- wycisnął przez zęby gruby i odszedł.
Poczułem jak tracę siły i powoli zamykają mi się oczy. Czułem jak w moja sierść wnikają krople łzy dziewczynki. Potem znowuż zobaczyłem ciemność i usnąłem.
Cos okropnie mnie zabolało. Otworzyłem oczy. Dziewczyna obmywała mi rany, które bardzo, ale to cholernie bardzo piekły. Spojrzała w moje mgliste oczy.
-Wiem, że boli, uwierz- szepnęła i włożyła ściereczkę do wiadra z wodą.
Podniosłem głowę wraz z szyją. Pogłaskała mnie delikatnie po szyi i łopatkach.
-Chyba się nie przedstawiłam... Jestem Kamila- uśmiechnęła się delikatnie.
Po jej policzku znowuż spłynęły łzy. Przekręciłem głowę i otarłem je.
-Dziękuję ci bardzo- pociągnęła nosem- Jak się czujesz? Pewnie już lepiej. Obiecuję ci, że nie pozwolę by cię ktoś skrzywdził lub co kolwiek zrobił. Ta cała Amelia traktuje konie jak zabawkami, zwykłe śmiecie. Jeśli jej się jeden znudzi to oddaje i szuka następnego. A wiesz co się dzieje z tymi niechcianymi??? Wywożą je na rzeź. To jest straszne- znów zaczęła płakać- Tyle niewinnych stworzeń już tam jest. Boje się, że możesz być następny- spojrzała na mnie.
Musiałem stąd jakoś uciec. Tylko nie wiedziałem jak. A ona może by mi pomogła. Szturchnąłem ją o ramie i wskazałem trawę za płotem. Od razu zrozumiała o co mi chodzi.
-Dzisiaj w nocy przyjdę i spróbujemy cię uwolnić, ale nic nie obiecuję- szepnęła i wyszła za stajni.
Wystarczyło tylko poczekać do wieczora.
Jednak...
Poczułem zapach ognia. Wyjrzałem za kraty boksu. Rzeczywiście w drzwiach stał ogień, a ludzie jak najszybciej wyprowadzali konie. Pan Agrild zatrzymał wszystkich i powiedział żeby uciekali. Wraz ze mną została jeszcze jedna klacz. Zarżałem głośno. Do stajni przybiegła Kamila.
-Nie mogę tego otworzyć- próbowała mnie uwolnić- Nie wiem jak.
Wskazałem głową duszącą się klacz. Dziewczyna zrozumiała o co mi chodzi podbiegła uwolnić ją. Ogień był coraz bliżej.
W końcu wspólnie udało nam się uwolnić. Kamila wsiadła na mój grzbiet i wybiegliśmy z płonącej stajni.
-Udało się- powiedziała zdyszana, trzymając przy okazji klacz.
-Bardzo dobrze!- usłyszałem za sobą.
W naszym kierunku szedł ojciec Amelki z zadowolona miną. Lecz to nie było najgorsze. Tuz obok domu stała przyczepa, która brała do rzeźni konie. Kamila zsiadła i zasłoniła mnie, lecz Chris wziął ja w ręce i zabrał stąd. Zarżałem donoście i skuliłem uszy. Gdy mężczyźni spróbowali mnie złapać, zwinnie ich ominąłem i popędziłem w stronę przyczepy, uwalniając pozostałe konie. Potem sam, pogalopowałem w stronę Kamili. Ta szybko wsiadła na mój grzbiet i przeskoczyliśmy przez płot. Ogień zaczął się bardzo szybko rozprzestrzeniać biorąc las z powodu ogromnej suszy. Po jakimś czasie ciągłej ucieczki i przed ludźmi i przed ogniem dotarliśmy do małego jeziorka. Tuz nieopodal znajdowała się inna farma.
-Tam mieszkają moi znajomi!- wykrzyknęła uradowana Kamila i przytuliła mnie- Dasz sobie radę? Na pewno tak. Uważaj na siebie i wracaj do domu- pożegnała się i odeszła.
Pogalopowałem w stronę stada. Czyli za instynktem. Okolicę rozpoznałem bez żadnych trudności. Obejrzałem się tylko w stronę skąd przybiegłem i wróciłem do domu...
The End
PS: Trochę mnie chyba wena za bardzo poniosła o.O. Sama siebie nie poznaję xd Myślę, że się podobało ^^