Uśmiechnąłem się łobuzersko, zarazem złośliwie z zachowania
klaczy, nadal lustrując jej całą sylwetkę i próbując odczytać chociaż cząstkę
jej duszy, co było trudne. Ale muszę przyznać. Zafascynowała mnie. Nie była z
tych panienek co potrzebują ogierka u boku by pozwiedzać tereny i boją się pobrudzić kopytka. Z tego co
widziałem i mogłem zobaczyć to wydawała się niezależną, samodzielną, ale i
zarazem krnąbrną i niedostępną klaczą... chyba, że jest świetną aktorką i nie
źle symuluje. A już w pierwszym wrażeniu widziałem i nawet mogłem się domyślić,
że nie lubi byle pie*rzenia kotka(dla tych co nie wiedzą to znaczy gadanie bez
sensu, rzucanie słów na wiatr). I za to cenię niektóre konie, a jest ich
naprawdę mało.
-Spacery w deszcz...? Po pierwsze myślę, że w tej chwili mało
zwiedzisz, a po drugie najlepiej zacząć od przeciwnej strony- wskazałem głową
drogą.
Klacz odwróciła wzrok, patrząc przez chwilę na leśną dróżkę,
porośniętą kolczastymi krzewami i wydzierającymi się spod nich kiełkami klonów
i dębów.
-Nie, dziękuję, poradzę sobie sama, ale dzięki za... ymm...
troskę?- uśmiechnęła się pogardliwie- Wolę obejść tereny od d*py strony niż
zostać pokłuta przez krzaki- zrobiła charakterystyczną minę niezadowolenia,
otrząsnęła się z zimnych kropel deszczu i zrobiła krok dalej.
-Jak chcesz...- wzruszyłem ramionami, wiedząc że i tak
niezbyt zależy mi na jej ,,zwiedzaniu”- Tylko nie wpadnij w ruchome błota,
piaski i tak dalej... Tereny Mysterious Valley są na prawdę zdradliwe i nie
jednego takiego jak ty konia zgubiło- odwróciłem się z grobową miną, wzruszając
ramionami i także robiąc krok w odwrotnym kierunku niż stała klacz.
-Umiem sobie poradzić. Jakoś nigdy nie zdarzyło mi się, że
mój instynkt mnie zawiódł kiedykolwiek, podczas podróży czy coś w tym
rodzaju...- stwierdziła z zażenowaniem.
-W to ja nie wątpię, ale po prostu zdaję się na moją pamięć i
także MÓJ instynkt, który podpowiada mi, że za jeden krok wpadniesz do
ruchomego badziejstwa- nie musiałem specjalnie patrzeć by wiedzieć co się za
chwile może zdarzyć.
Wiedziałem, że klacz nie łatwo ustąpi. Będzie dążyła do celu.
I to mi się podoba. Zaciętość i walka. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, kara
cofnęła się. Ba! Nawet podeszła powolnym krokiem, jakby skradała się. Poczułem
jej świdrujące spojrzenie zaciekawienia i odgadnięcia o co mi chodzi.
Spojrzałem jej twardo, prosto w oczy, mrużąc przy tym swoje. Mój wyraz twarzy
wydawał się pewny siebie i arogancki, ale o to chodziło. Jednak ona wiedziała,
że moje myśli skrywają coś zupełnie innego.
Pogoda znów zmieniła się w mgnieniu oka. Przed chwilą padał
ulewny deszcz, burza, wicher, następnie wyszło słońce, sprawiające w ruch
wszelkie istoty żywe, także członków stada. Jego promienie oświetlały krople
deszczu, huśtające się na źdźbłach trawy, jednak teraz… znów nadciągnęły ciemne
chmury i watr. Co prawda nie tak silny jak podczas burzy, jednak mógł z
łatwością uginać gałęzie konarów drzew, które po raz kolejny błagały o litość.
Zwierzyna pochowała się po kątach i tylko nie liczne ptaki uciekały w popłochu.
Zaczął padać deszcz.
-Nadal chcesz obejrzeć samotnie tereny?- mruknąłem pod nosem,
czując jak po mojej dopiero co wysuszonej sierści spływają krople deszczu, a
grzywa znów wsiąka wodę z chmur.
-Proponujesz mi coś…?- uśmiechnęła się tajemniczo.
-Mglisty Bluszczolas…- lubiłem to miejsce, w dodatku wątpię by
tam padał tak mocno deszcz, zresztą… co mi szkodziło do niego się nie wybrać
razem z nią….?
Time?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz