CD Havany
- Bardzo chętnie zwiedzę te tereny - powiedziałem, na co Havana odpowiedziała lekkim uśmiechem.
Podczas drogi nie rozmawialiśmy. Zbyt byłem zajęty rozmyślaniem, czy moi bliscy jeszcze żyją, by oddać się jakiejkolwiek innej czynności. Nie mniej co jakiś czas czułem na sobie wzrok klaczy.
Pierwszym miejscem, do którego dotarliśmy była pustynia porośnięta dziwnymi roślinami rosnącymi w kupkach. Cynamonowa gleba, krzewiaste rośliny gdzieś w dali, błękitne niebo pokryte śnieżnobiałymi chmurami...
- To Pustynia Królików - wyjaśniła alfa, a kiedy zobaczyła mój pytający wzrok dodała - królikami nazywamy te rośliny. Właściwie, to źrebaki je tak nazywają...
Nie dokończyła, gdyż gdzieś koło nas przebiegł młody, gniady koń. Zdaje się, że nawet nas nie zauważył; przeskoczył parę "królików" za jednym skokiem i pogalopował przed siebie.
Havana uśmiechnęła się i kontynuowała opowieść.
Kiedy skończyła, skierowaliśmy się w stronę wielkiego, zielonego lasu pełnego niesamowicie wysokich drzew. Być może tak ogromny był tylko w moich oczach, bo klacz nie skomentowała go nawet słowem.
Muszę przyznać, że tereny Misterious Valley były imponujące. Wodospad Dusz, Aleja Niebios, Magiczna Zatoka, Zdradliwa Przystań...wszystkie wymienione miejsca zrobiły na mnie mniejsze lub większe wrażenie.
Kiedy znaleźliśmy się w Dolnie Rozmów - wielkiej, aczkolwiek pustej dolinie - klacz zarządziła odpoczynek. Położyła się w cieniu jesionu o złotych liściach, co - zważywszy na porę roku - wydało mi się dziwne. Wziąłem z niej przykład i chwile wsłuchiwałem się w rytmiczne uderzanie fal strumyka o brzeg.
- Opowiesz mi coś o sobie? - spytała nagle Havana.
Wbiłem wzrok w ziemię. Dużo jej zawdzięczam. Pokazała, że jest godna zaufania, poza tym...w obecnej sytuacji chyba nic mi to nie zaszkodzi...
- Jestem - a raczej byłem - młodym samcem alfa stada Północy. - zacząłem. Historia, którą opowiadałem była dla mnie w pewien sposób bolesna. Każde słowo nakazywało mi powrót do przeszłości. Do rodziny. Do stada. Do wojny i śmierci. - Opiekun przydzielony mi przez rodziców zginął podczas podróży. Nakazał mi odnaleźć stado Wschodu, naszych sojuszników. Teraz wiem, że pokierował mnie do Misterious Valley nie przez przypadek. Stado Wschodu także upadło i on wiedział, że nie miałbym tam szans przeżyć, gdybym tam trafił. - zakończyłem.
Siwa klacz zamyśliła się chwilę prawdopodobnie analizując wypowiedziane przeze mnie słowa.
- Skąd takie imię? - spytała.
- Z charakteru - wzruszyłem "ramionami" jakby to była rzecz zupełnie oczywista - W naszych stronach każde imię coś znaczy, moje również.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że imię "Havana" nie musi znaczyć nic konkretnego. Do tej pory uważałem - a właściwie było to dla mnie jasne - iż każde imię ma jakieś znaczenie opisujące charakter.
Klacz wstała i posłała mi zachęcające spojrzenie. Zamierzała kontynuować "spacer zapoznawczy".
****
Dotarliśmy do jeziora, o tafli tak spokojnej, że nawet wiatr nie miał siły jej ruszyć. Nieufnie przyglądałem się staremu drzewu pochylonemu nad jeziorem. Niewielkie, zielone listki również były odporne na wiatr.
- Smocze Oko, czyli Wodopój Lorangi - powiedziała klacz, która podobnie jak ja wpatrywała się w wodę. - Słusznie robisz, że nie podchodzisz zbyt blisko. Jest z tym miejscem związana pewna historia...właściwie, to nawet dwie....- zamyśliła się.
- Opowiesz mi je? - poprosiłem. Klacz spojrzała na mnie trochę niepewnie, jakby pytając, czy na pewno chcę usłyszeć historię Smoczego Oka. Zaraz jednak wyraz zakłopotania zniknął z jej twarzy. Wiedziała, co przeżyłem, ile śmierci i cierpienia się naoglądałem. Uznała chyba, że w moim przypadku - mimo młodego wieku - opowieść o Wodopoju nie będzie niczym nowym.
< Havana? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz