Tafla wody zadrżała. Pod powierzchnią wyrósł czerwony dym, powoli rozpływający się w przejrzystości jeziora.
Nirvana pochyliła łeb, oddychając z niemałą trudnością. Całe jej ciało znaczone było śladami licznych ugryzień, a gdzieniegdzie widać było przebijające skórę kości. Każdy ruch, najlżejsze drgnięcie sprawiało ból tak niesamowity, że klacz miała ochotę rżeć pod niebo z cierpienia. Przyjmowała jednak każdą jego dawkę z pokorą.
Łzy spadały powoli.
Umierała.
Tracą kontakt z rzeczywistością widziała krwawy ślad na śniegu, jaki za sobą zostawiła, widziała chłodną zieleń sosen i głuche na jej udrękę, zupełnie pochłonięte przez swój własny egoizm niebo, które zawisło patrząc na jej śmierć nią chmurnym okiem.
Zaczęła błądzić wzrokiem po ośnieżonych polanach. Wtem dostrzegła sylwetkę zbliżającego się konia, lecz ostatnim o czym pomyślała przed popłynięciem w stronę błogiego stanu niebytu było fatamorgana.
< Ktoś? :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz