CD
Mimowolnie zadrżałem, gdy wzrok wilka spotkał się z moim. Nie ze strachu, lecz z emocji. Dopiero teraz poznałem, kto tak naprawdę przede mną stoi.
- Wiesz już, kim jestem - chodź złotooki drapieżnik nie poruszał pyskiem, byłem pewny, że to właśnie jego głos rozległ się właśnie w mojej głowie. Był to ciepły baryton, który napełnił mnie dziwnym spokojem.
Nie rozumiałem, dlaczego tak się dzieje. Dla półrocznego źrebaka spotkanie z wilkiem było wielkim przeżyciem samo w sobie. Cóż dopiero, gdy ów wilk umiał mówić? I to jeszcze w tak dziwny sposób?
- Tak, wiem - odpowiedziałem.
Basior uśmiechnął się tajemniczo. Jak mówiłem, nie był to zwyczajny wilk.
Niestety, przez wojnę z Południowcami nie miałem czasu na żadną naukę poza walką, toteż nie pamiętałem ani jego imienia, ani roli w wierzeniach Północy.
- Gerathon, szerzej znany jako Gareth - przedstawił się, za co byłem mu bardzo wdzięczny. Tego właśnie mi brakowało - imienia. Kiedy je poznałem, otworzyłem szerzej oczy i natychmiast się ukłoniłem. Moja reakcja najwyraźniej schlebiała memu rozmówcy.
- Ja także wiem, kim jesteś. Pisane ci są wielkie rzeczy, młody wojowniku - tym razem głos w mojej głowie przepełniała nutka ekscytacji.
- Jestem tułaczem - powiedziałem ze smutkiem, wstydem i złością jednocześnie. Wydaje mi się, że mój głos przybrał jednak beznamiętny wyraz. - nie wojownikiem.
Złote oczy Garetha błysnęły i moim oczom ukazała się wielka polana, którą dobrze znałem. Pole bitwy na ziemi niczyjej. Przez chwilę oglądałem to miejsce z lotu ptaka, potem jednak ujrzałem wzgórek, na którym stała grupka koni. Ten kawałek Pola także znałem; nie mogłem jednak rozpoznać dowódców, którzy na nim stali.
Perspektywa zmieniła się: teraz patrzyłem na wszystko jak obserwator, jeden ze stojących koni.
Niebo było błękitne, trawa zaś zielona i długa co znaczy, że on ostatniego starcia minęło wiele czasu. Kiedy ostatnio widziałem to miejsce, nie było tam żadnej rośliny. Sucha, jałowa gleba była przesiąknięta krwią. Bure niebo zasłaniało słońce, a kurz unoszący się nad ziemią ograniczał widoczność.
Ponowny błysk złotych oczu rozwiał obraz. Gerathon wpatrywał się we mnie jakby oczekując, co zrobię.
- Ostatni dziedzic tronu Północy...- zaczął basior. Słowa, które miałem zaraz usłyszeć były przepowiednią. Kiedy ich słuchałem, dźwięczały mi w uszach bębny, rogi wojenne oraz stara pieśń bitewna Północy. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy słuchałem mowy wilka przy tym niezwykłym akompaniamencie.
- Pieśń, którą właśnie słyszysz ułożyli twoi przodkowie. - powiedział. Zastanawiałem się, czy to on sprawił, że w mojej głowie zabrzmiała ta dobrze mi znana melodia - To był wspaniałe czasy. - tu niezauważalnie westchnął z utęsknieniem - Chodź Północni zwą ją hymnem wojennym, opowiada ona pewną historie. Jest nierozerwalnie związana z przepowiednią. Przepowiednią, która dotyczy ciebie, Rébellionie.
Zamarłem.
Słowa starej pieśni mimowolnie dźwięczały mi w uszach. To wszystko to było dla mnie po prostu za dużo. Bóg Północy, przepowiednia Wyroczni Nord, oraz same słowa Garteha zdawały się być żartem, naiwnym snem, który zaraz pryśnie.
Pysk Gerathona ponownie wykrzywił tajemniczy uśmiech. Jakby za jego rozkazem wszystkie dźwięki w mojej głowie ucichły.
- Jeszcze nie raz się zobaczymy. Tymczasem wykorzystaj szanse, która została ci dana i czekaj. - po tych słowach basior został jakby...rozwiany przez wiatr?
Upadłem czując nagły, rozrywający ból. W mojej głowie ponownie zaroiło się od dźwięków. Wszystko to uderzyło we mnie zbyt gwałtownie, a potem równie szybko zniknęło. Zamknąłem oczy i sapnąłem nie mogąc złapać oddechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz