CD Timeraire
Gromki huk rozniósł się po krainach Mysterious Valley. Światło błyskawicy oświetlało mrok terenów, które zostały przykryte przez cień granatowych chmur. Grzmoty rozchodziły się na wszystkie strony i po chwili cichły w dali, pomrukując nie raz. Wiatr szalał, nie czując żadnej litości nad trzeszczącymi oczami, łamanymi gałązkami i przygniecionymi kwiatami. Targał liśćmi jakby miał z tego niezłą zabawę; nie myśląc o innych tylko wyłącznie o sobie. Burza rozszalała się do końca. Niebo ciskało piorun za piorunem, a grzmoty stawały się coraz donośniejsze i straszniejsze, doprowadzające o dreszcz, wręcz strach. Woda przy Skalnym Jeziorze była niespokojna, mętna... niby taka jak zwykle jednak inna. Świerki uginały się pod wpływem wichru. Schowałem się głębiej do środka jaskini. Zamknąłem oczy z powodu zmęczenia ich od ciągłych migających świateł i...
Otworzyłem natychmiastowo oczy. Sny od jakiegoś czasu nie dają mi spokoju. Ten sam, jeden, meczący przez noce sen włamuje się do mojego umysłu i próbuje mnie zabić od środka. Za to w dzień przybiera postać mary, iluzji, której nie można się pozbyć. Nie pójdę z tym do medyka, szamana... a tym bardziej do Havany. Ona zbyt wiele wie i podejrzewa. Obraz z każdą chwilą się zamazuje coraz bardziej aż wydostaje się z mojej głowy, by w nocy powrócić wyraźny, krzycząc donośnie w moje uszy. Sprawia, że jestem ślepy na wszystko, głuchy i obezwładniony- jak źrebak szukający pomocy u zmarłej, nieprawdziwej matki.
Po chwili zorientowałem się, że po burzy ani śladu. Wiatr ucichł, drzewa lekko pochylały swoje gałęzie ku wodzie, która była z powrotem taka jak przedtem. Wyszedłem z jaskini i udałem się na spacer, czując jak mój organizm domaga się pożywienia, którego nie spożywałem przez dwa dni. Czemu? To tylko moja sprawa. A tobie nic do tego.
Nagle, nie wiadomo skąd obok mnie wziął się jakiś koń. W sumie to ja wyrosłem jakby z ziemi, ale moja aura mówiła mi, że nic nie jest moją winą. Zazwyczaj miałem ją kompletnie w d*pie, olewałem, nie zwracałem uwagi. Tym razem także tak zrobiłem. Nie jestem przyzwyczajony do wyjątków. Była to klacz. Kara, z lśniącą sierścią arabska klacz. Czarne oczy błyszczały w słońcu, odbijając każdy promień tak, że mogłem się spokojnie w nich przejrzeć. Od razu wyczułem u niej jej temperamentny charakter- inny niż dotychczas spotykanych mi koni. Mogłem ją porównać z Havaną, lecz... nie... ona była inna... przynajmniej tak mi się zdaje.
Jednak mój charakter jak zwykle ograniczył mnie do pewnego stopnia.
-Kolejny nowy koń...- mruknąłem pod nosem, opuszczając wzrok, a raczej zwracając go w przeciwną stronę.
Klacz nie do końca zrozumiała o co mi chodzi, ale czułem, że w pewnym sęsie odgaduje całą sytuację.
-Jeśli ci przeszkadzam to mogę odejść- fuknęła, nie robiąc żądnej łaski.
Nie odpowiedziałem, tylko zszedłem z tematu czując, że dzisiaj nie mam chyba zbyt dobrego humoru po nocce i burzy. Zresztą... i tak większość koni uważa, że zawsze mam niedobry humor. Może i tak, ale mi to tam odpowiada. Niech myślą, ich tok myślenia jest nie pojęty tak samo jak mój. Jeśli nawet wyglądam na użalającego się nad sobą i tak mam to gdzieś. Ofiara losu- też mi nowość. Ale wracając do tematu spotkanej mi klaczy...
Timeraire?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz