Jak zwykle wstałem wcześnie i po porannym treningu i wy brykaniu się poszedłem zjeść soczystą trawę z Mglistej Polany. Zaaklimatyzowałem się już w tym stadzie i chciałem tu już zostać. Czułem się tu dobrze i znalazłem tu prawdziwy dom... Po najedzeniu się postanowiłem pójść do Lasu Peeves. Nie wiem czemu ale coś mi kazało tam iść... Hm... Jak by to nazwać? Może po prostu powiem że kierowało mną przeczucie tak silne że nie miałem zamiaru z tym walczyć. Podążałem więc w tamtym kierunku... Im byłem bliżej tym bardziej czułem że muszę tam się szybko znaleźć.
Za czołem galopować co sprawiło że jeszcze bardziej chciałem się już znaleźć w tamtym miejscu... Zawsze unikałem tego miejsca bo nie lubiłem tamtejszych duchów które lubiły płatać figle... Denerwowały mnie ale wiedziałem że musiałem tam zachować spokój bo inaczej dadzą mi po gębie lub coś innego wymyślą... Lecz teraz nie o tym. Wszedłem do lasu i zacząłem czegoś lub kogoś szukać... Dziwne prawda? Jak zwykle wstaję rano i nagle coś mnie ciągnie do lasu do którego nie lubiłem chodzić. Bardzo dziwne lecz prawdziwe.
Nagle usłyszałem czyjeś krzyki i wołanie o pomoc... No tak...- pomyślałem sobie. Pewnie duchy już komuś dokuczają. Szybko pobiegłem w stronę krzyków a gdy dotarłem na miejsce ujrzałem klacz. Była wysoka i ładna. Pierwszy raz ją tu wdziałem... Klacz mnie nie zauważyła bo była zajęta unikaniem duchów które świetnie się bawiły jej strachem... Podbiegłem do niej i wierzgnąłem ostrzegawczo w stronę duchów... Te od razu zrozumiały że zabawa się skończyła i zaraz zniknęły... Odwróciłem się do przerażonej klaczy która patrzyła na mnie ze zdziwieniem że w ogóle mnie widzi...
< Twyla? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz