Spacerowałem, albo raczej kroczyłem z opuszczonym do samego dołu łbem. Nie miałem ochoty na nic - było gorąco jak w piekle, żar dosłownie lał się z nieba. Przynajmniej wieczorem czasami pojawiała się silna burza i przeganiała niemiłosierny upał, który jednak wracał wraz ze wschodem słońca. Poza tym, nie miałem co robić. W stadzie ostatnio panuje cisza i spokój.
Zazwyczaj taki stan rzeczy mnie zadowalał, jednak teraz mi czegoś brakowało. Towarzystwa? Nie sądzę, abym tak to mógł nazwać. Brakuje mi kogoś, z kim mógłbym pogadać na wszelkie tematy. Brakuje, to złe słowo. Brakować może, gdy się kogoś takiego już miało. A ja nigdy nie miałem przyjaciela, albo chociaż dobrego kumpla... Samotność jednak była zmorą, gdy miało się jej za dużo...
A więc tak spacerowałem, kroczyłem, wlokłem się, kłusowałem, stępowałem... Ile jeszcze jest określeń do tego samego słowa? Jeszcze z milion, ale nie mówiąc nic dłużej - nudziłem się okrutnie.
Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, niemalże cudowny, jednak z małym utrudnieniem.
Zawsze liczyłem, że ktoś podejdzie do mnie dobrowolnie i zagada. Ale tak się nie działo. Więc może... to ja podejdę do kogoś i zagadam? Wprawdzie nie byłem nigdy wygadanym koniem, a lata samotności zrobiły swoje ale warto spróbować. Przecież stado to nie tylko tereny na którym śpię, jem, piję i chodzę - to też społeczność, grupa koni z którymi powinienem czasem rozmawiać.
Nagle dojrzałem gdzieś kasztanowatego konia. Kasztanowaty... Może z nutką gniadego odcienia w sobie. Początkowo miałem zamiar wyminąć go obojętnie. Ale przypomniał mi się mój pomysł. Westchnąłem ciężko i ruszyłem ku niemu.
-Cześć - zawołałem, będąc już całkiem blisko. Koń podniósł głowę i przyglądał mi się miłym spojrzeniem.
-Witaj - odpowiedziałem energicznie. Mimo, że zamieniliśmy dopiero tyle słów już poczułem w nim bratnią duszę.
-Jak Ci na imię? - zagadnąłem a widząc jego zdziwioną minę dodałem - Jestem tu od niedawna, poza tym dotąd trzymałem się na uboczu, więc praktycznie nikogo nie kojarzę. - wyjaśniłem moje pytanie
<Jack, dokończysz?>
Zazwyczaj taki stan rzeczy mnie zadowalał, jednak teraz mi czegoś brakowało. Towarzystwa? Nie sądzę, abym tak to mógł nazwać. Brakuje mi kogoś, z kim mógłbym pogadać na wszelkie tematy. Brakuje, to złe słowo. Brakować może, gdy się kogoś takiego już miało. A ja nigdy nie miałem przyjaciela, albo chociaż dobrego kumpla... Samotność jednak była zmorą, gdy miało się jej za dużo...
A więc tak spacerowałem, kroczyłem, wlokłem się, kłusowałem, stępowałem... Ile jeszcze jest określeń do tego samego słowa? Jeszcze z milion, ale nie mówiąc nic dłużej - nudziłem się okrutnie.
Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, niemalże cudowny, jednak z małym utrudnieniem.
Zawsze liczyłem, że ktoś podejdzie do mnie dobrowolnie i zagada. Ale tak się nie działo. Więc może... to ja podejdę do kogoś i zagadam? Wprawdzie nie byłem nigdy wygadanym koniem, a lata samotności zrobiły swoje ale warto spróbować. Przecież stado to nie tylko tereny na którym śpię, jem, piję i chodzę - to też społeczność, grupa koni z którymi powinienem czasem rozmawiać.
Nagle dojrzałem gdzieś kasztanowatego konia. Kasztanowaty... Może z nutką gniadego odcienia w sobie. Początkowo miałem zamiar wyminąć go obojętnie. Ale przypomniał mi się mój pomysł. Westchnąłem ciężko i ruszyłem ku niemu.
-Cześć - zawołałem, będąc już całkiem blisko. Koń podniósł głowę i przyglądał mi się miłym spojrzeniem.
-Witaj - odpowiedziałem energicznie. Mimo, że zamieniliśmy dopiero tyle słów już poczułem w nim bratnią duszę.
-Jak Ci na imię? - zagadnąłem a widząc jego zdziwioną minę dodałem - Jestem tu od niedawna, poza tym dotąd trzymałem się na uboczu, więc praktycznie nikogo nie kojarzę. - wyjaśniłem moje pytanie
<Jack, dokończysz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz