W 2011 roku, na świat przyszło, małe, białe źrebię, którym byłem ja. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że urodziłem się w Stadzie Mroku. Wszystkie konie, w tym moi rodzice, były zupełnie czarne. Mama, w głębi serca wierzyła, że zostanę zaakceptowany, ale, gdy 10 dnia po urodzeniu, wedle zwyczaju stada, zostałem pokazany wszystkie członkom, mama nie uzyskała zamierzonego efektu... Konie zamarły. Spojrzały na mnie, a po chwili zaczęły krzyczeć:
- Wygnać go, wygnać!
Tak też, zrobiły alfy. Kazały mi opuścić tren stada, i więcej się na nich nie pokazywać. Odszedłem więc smuty i przerażony... Wędrowałem długo po osamotnionych polach i lasach, nie wiedząc, że grozi mi ogromne niebezpieczeństwo; alfy stada wysłały za mną zabójców, aby mnie odnaleźli i zabili. Mnie jednak, zawsze dawało się uciec. Przedzierałem się przez krewy, bagna i jeziora, próbując jak najszybciej uciec. Przez jakiś czas, ukrywałem się jaskiniach w lesie, ale potem.. Cóż, trafiłem w ręce ludzi. Pewien Kowboy, który założył się z kolegami, że ujeździ dzikiego konia złapał mnie, i chciał okiełznać. Mimo, że długo próbował, nie udało mu się; końcu i tak uciekłem. Ta przygoda, nauczyła mnie jednego: Nie ufać ludziom Długo wędrowałem przez różne tereny, aż któregoś dnia spotkałem Ogiera. Podszedłem do niego i powiedziałem:
- Dzień dobry.
<Jack?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz