Szliśmy wraz z Sorrelem przez opustoszałą łąkę, gawędząc i śmiejąc się w najlepsze, gdy nagle coś jakby szarpnęło mną od środka, zmuszając do padnięcia na ziemię. Jeszcze nigdy nie czułam takiego bólu, jak wówczas, kiedy leżałam na ziemi, słuchając szaleńczego bicia własnego serca i kurczowo zaciskając powieki.
-Sorrel...-zdołałam z siebie wydusić.
Ten natychmiast pochylił się nade mną.
-To już.-wysyczałam przez zaciśnięte zęby, walcząc z kolejnymi skurczami.
Mój partner wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. Jak Kryształ kilka lat temu, pomyślałam.
-Nie idź po nikogo.-poprosiłam, przeczuwając jakie będą jego następne słowa.
-Na pewno?-spytał z narastającą paniką w oczach.
-Na pewno.-przytaknęłam. -Proszę, zostań ze mną...
Ból niemalże rozrywał moje ciało, ale mimo wszystko wiedziałam, że nie wolno mi się poddać. Zacisnęłam zęby i zebrałam w sobie resztki sił, żeby jakoś dotrwać do końca. Przecież to nic trudnego, z Tamizą i Szafirem poszło łatwo...
Przed oczami zatańczyły mi mroczki, a ból stawał się nie do zniesienia... On nie był normalny, a przynajmniej nie taki, jak przy pierwszym porodzie. Miałam wrażenie, jakby ktoś ćwiartował mnie od wewnątrz, a grozy sytuacji dopełniał jeszcze fakt, że w niekrótkim czasie trawa pokryła się kałużą krwi. To też zdecydowanie nie było normalne... Mimo wszystko jeszcze mocniej zacisnęłam zęby, aż zazgrzytały głośno. Otuchy dodawał mi tylko fakt, że już niedługo, już za chwilę będą tu ze mną moje tak długo wyczekiwane źrebaki... Sorrel będzie świetnym ojcem i całe dnie spędzać będziemy na beztroskiej sielance...
Kolejna fala bólu niemalże mnie sparaliżowała, a z mojego gardła wydarł się krótki okrzyk.
-Jeszcze trochę, kochanie... Proszę, jeszcze trochę...-usłyszałam nad sobą drżący głos Sorrela.
Widać było, że stara się on zachować spokój i dodawać mi otuchy, ale zważywszy na okoliczności było to wyjątkowo trudne, więc nic dziwnego, iż nie wychodziło mu to zbyt dobrze...
Nie miałam już siły na nic, nawet na oddychanie. Stało się jednak coś nieoczekiwanego... Do moich uszu dobiegło cichutkie rżenie, a zaraz potem następne.
Kompletnie wyczerpana, opadłam głową na ziemię, nie mając nawet siły podnieść powiek, żeby zobaczyć swoje skarby. Zmusiłam jednak mięśnie do uśmiechu, choć te odmawiały mi posłuszeństwa. Coś było zdecydowanie nie tak, jak być powinno...
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz