Był piękny, wiosenny dzień.
Postanowiłem się przejść na Wdowie Wzgórze. Uwielbiałem to miejsce. Była w nim jakaś tajemnica, a niebezpieczeństwo upadku w przepaść dodawało mu jakiejś magii... niebezpieczeństwa? Właśnie to, co lubię. Jaki byłem głupi. Dlaczego tam poszedłem?
Może zamyślony? Jak zwykle rozmyślałem o sensie życia i o pięknej klaczy, która zawładnęła moim sercem. Nic o tym nie wiedziała. Rozmawialiśmy czasami, ale to tak zwyczajnie. Nie miałem odwagi jej tego wyznać.
Nagle zabłysnęło się niebo. Przecięła je gwałtowna błyskawica i piorun, który uderzył gdzieś w pobliskie drzewo. O rety! Burza! A ja jestem ta daleko od jaskini. Jak ja dam radę?
Nie chowaj się pod drzewem - przypomniały mi się czyjeś słowa - Wtedy to koniec.
Ale co mam zrobić??
Dłużej nie mogłem myśleć. Właśnie stało się coś, o czym nie myślałem, że się stanie.
Kolejna błyskawica pojawiła się na niebie. Tyle, że piorun teraz uderzył prosto we mnie. Zatrząsłem się na nogach i upadłem głucho na ziemie. Czułem jak serce słabnie. Leżałem niczym martwy. Lunął deszcz. Powoli, z minuty na minutę moje serce wracało do normy. Wstałem. Albo bardziej spróbowałem wstać. Bez skutku. Chwilę stałem na nogach po czym się po prostu złożyły. I leżałem jak martwy. Oddychałem ciężko, serce biło z równym ciężarem. Nie mogłem krzyknąć. Nie mogłem prosić o pomoc. Nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Z chwili na chwilę przestawałem cokolwiek widzieć. Miałem otwarte oczy ale dostrzegałem jedynie ostrą biel. Czyli właściwie nic.
Ktoś dokończy? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz