Dzień zapowiadał się wyjątkowo spokojnie, no może oprócz tych zdradzieckich, czarnych chmur, sunących od północy... Wyglądało na to, że będzie padać, a że jestem urodzonym optymistą, to jakoś zbytnio mnie ta wizja nie przerażała i mimo wszystko miałem zamiar ruszyć swoje leniwe cztery litery i gdzieś się przejść. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Spokojnym, równomiernym kłusem ruszyłem ku Smoczemu Oku z zamiarem napicia się wody i skubnięcia trochę tamtejszej trawy. Dotarcie na miejsce nie zajęło mi wiele czasu, toteż kilka, może kilkanaście minut później już pochylałem się ku zimnej wodzie jeziora. Ledwo mój pysk musnął jego taflę, gdy kątem oka uchwyciłem jakiś ruch. Podniosłem więc głowę, odwróciłem się, a tam... O matulu, cóż za piękna klacz! W chwilę później stałem już przed nią, sam nawet nie wiedząc, kiedy się tam znalazłem.
Klacz uśmiechnęła się, nieco jakby zakłopotana.
-Witam piękną panią.-skłoniłem się, czym wywołałem u niej lekki uśmiech. -Mam na imię Damaskus, a ty to?...
-Jennifer.-dokończyła.
Jennifer, Jennifer.... Coś mi dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele.
-Czy my się już czasem kiedyś nie spotkaliśmy?-spytałem, nadal się uśmiechając.
Jennifer? ;d
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz