wtorek, 8 lipca 2014

Od Tamizy

Szłam przed siebie kompletnie bez celu, patrząc na ścieżkę szklistymi oczami, a jednocześnie wcale jej nie widząc.
Uczucie, które rozrywało moje serce było połączeniem najgorszym ze wszystkich, połączeniem strachu, rozpaczy i bezsilności. Nigdy nie czułam się gorzej. Nigdy.
Mam dwóch braci, czy to nie cudownie? Byłoby cudownie, gdyby nie śmierć mojej mamy... Nie mam pojęcia dlaczego, ale unikałam tej dwójki źrebaków jak ognia. Jeszcze ani razu do nich nie podeszłam, choć niejednokrotnie widziałam razem na łące... Czy winiłam ich za śmierć mamy? Zdrowy rozsądek krzyczał, że to nie ich wina, jednak podświadomość szeptała bezlitośnie, że gdyby nie oni, nic by się nie stało...
Później Souffle. Mój mały synek, który pozostanie nim na zawsze... Czy aż tak źle mu z nami było, że odszedł bez słowa, nawet bez choćby cienia wyjaśnienia?... Nad jego zaginięciem wylałam chyba najwięcej łez, czując jak z każdym dniem moje serce kruszy się na coraz drobniejsze kawałki.
No i Jack.
Chyba jeszcze na nikim w życiu nie zawiodłam się tak bardzo jak na nim. Znienawidziłam go każdym kawałkiem mojego rozbitego serca, jak jeszcze nigdy nikogo. Odszedł, uciekł. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby w tym czasie szukał Czekolady... A najbardziej zabolał mnie fakt, że po powrocie nawet do mnie nie podszedł. Nawet nie wysilił się na jedno głupie "przepraszam" i wolał zajmować się kolegami niż mną, a to wszystko w chwili, gdy tak cholernie go potrzebowałam...
Często widywałam go też w towarzystwie Havany. Czyżby miała ona zamiar pocieszać się jego obecnością po zdradzie i odejściu Dęblina? Bardzo proszę, mnie to już nie obchodzi...
Jack to przeszłość, którą należy zostawić za sobą, choćby nie wiem jak bardzo bolało. To już nie jest ten mój ukochany partner, którego tak bardzo kochałam. Teraz to dla mnie zwykły członek stada, na którego niepotrzebnie zmarnowałam tyle czasu. Może kiedyś sobie o mnie przypomni, ale wtedy będzie za późno.
Już teraz jest za późno.
Nawet nie spostrzegłam kiedy znalazłam się nad Wodospadem Dusz.
Pochyliłam się, żeby spojrzeć w lustro wody, a długie kosmyki grzywy opadły mi na oczy. Zarzuciłam niedbale łbem, żeby je odgarnąć i dopiero wówczas dostrzegłam, że nie jestem sama. Na przeciwległym brzegu stał kasztanowaty ogier, prawdopodobnie nawet nie zdający sobie sprawy z mojej obecności. Wyglądał niemalże tak samo beznadziejnie jak ja. Zdawał się być pozbawiony jakiejkolwiek chęci do życia.
Zdecydowałam się zostawić go samego, bo zresztą i ja chciałam znaleźć możliwie jak najbardziej ustronne miejsce, więc zaczęłam się chyłkiem wycofywać, a wtedy obcy podniósł wzrok i utkwił go we mnie. Zamarłam w pół kroku, nie wiedząc co powinnam teraz zrobić. Więc oczywiście profilaktycznie nie zrobiłam nic, czekając na jego reakcję.

<Slayer?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz