CD Qerida
Skinęłam lekko głową.
-Wolałabym wrócić do swojej starej jaskini.
Kątem oka zauważyłam, że Qerido widocznie się zmieszał. Natychmiast pojęłam dlaczego. Otóż pomyślał pewnie o grocie, którą niegdyś razem dzieliliśmy, a którą teraz najpewniej zamieszkuje razem z Rossą.
-Mojej pierwszej.-położyłam nacisk na te dwa słowa.-Nie tej, którą zamieszkiwaliśmy kiedyś razem.
Nie wiedzieć czemu, wzdrygnął się lekko.
-Rozumiem.-pokiwał głową, widocznie bardziej rozluźniony.
Uśmiechnęłam się uspokajająco.
-To co, idziemy?
-Idziemy.-przytaknął entuzjastycznie.
Marsz nie trwał długo, jako że znajdowaliśmy się w pobliżu owej groty. Zastanawiałam się jakie jest prawdopodobieństwo, że nadal stoi pusta i czeka na mój powrót. Niebawem stanęłam przed wejściem.
-Zaczekaj.-powstrzymał mnie Qerido, kiedy już zamierzałam wejść do środka.-Wejdę pierwszy. Tak dla pewności.
Pokręciłam głową z uśmiechem.
-Cóż za heroiczny gest.
Popatrzył na mnie z lekkim wyrzutem.
-To chyba dobrze, że się troszczę?
-Nie zaprzeczam.
Tak więc wszedł do środka, wykonał krótkie oględziny i stwierdziwszy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, wpuścił mnie do środka. Wkrótce potem odchrząknął znacząco.
-Emm... Nevada, bo...-spojrzał na mnie nieco zakłopotany.
-Jasne.-uśmiechnęłam się promiennie, odgadując o co mu chodzi.-Idź do niej, pewnie się martwi.
Uśmiechnął się z wdzięcznością.
-Wpadnę jutro jeśli nie masz nic przeciwko.-zaoferował na odchodne.
-Jasne. Przychodź kiedy chcesz, zawsze to raźniej.
Pożegnaliśmy się dość sztywno. Żadne z nas chyba jeszcze nie do końca oswoiło się z zaistniałą sytuacją, wiedziałam jednak, że z czasem będzie musiało się to zmienić.
Tak mijały miesiące. Qerido odwiedzał mnie, zabierał na spacery, troszczył się i dbał o to żeby niczego mi nie brakowało. Nie mogłam narzekać, choć mimo wszystko czułam się troszkę samotna...
Aż w końcu nadszedł dzień, który kiedyś nadejść musiał. Choć bałam się panicznie, wszystko potoczyło się prawidłowo, a przede wszystkim bardzo szybko. Nim zdążyłam się obejrzeć, na świat przyszedł mój syn, Deniver. Urodził się na Mglistej Polanie, pośród śpiewu ptaków i szumu wiatru. Jeszcze tego samego dnia przybiegł do mnie Qerido, miał strach w oczach. Nie wiem skąd się dowiedział, bo zdawało mi się, że przez cały ten czas na Mglistej Polanie nie było nikogo, w każdym bądź razie przybiegł tu mocno zdenerwowany. Kiedy jednak zobaczył swojego syna, leżącego przy mnie w trawie, na jego pysku rozkwitł uśmiech.
Qerido? Przepraszam za tak ogromne opóźnienie, ale problemy z internetem... ;( To się już (mam nadzieję) nie powtórzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz