CD Cello
Uśmiechnąłem się szeroko, nie ukrywając swojego zdziwienia, które było chyba widać. Mi jakoś nie przeszkadzała beztroska klaczy, wręcz ucieszyłem się, że odważyła się na coś takiego. Sam zarzuciłem głową, a moja grzywa przykryła mi oczy. Bez żadnego zastanowienia pobiegłem za klaczą. Dopiero po pewnym czasie zauważyłem, że mało co biegałem, co zdarzało się bardzo rzadko. Szczęście, że piątek trzynastego minął. Nie wiem czemu i jak to robię, ale zawsze w tygodniu mam pechowy dzień, nawet jeśli to nie jest tak zwana pechowa liczba lub dzień. Jednak ten ranek zapowiadał się szczęśliwy i dobry. Ruszyłem cwałem za klaczą, która zaczęła się śmiać. Wkrótce ją dogoniłem.
-Berek! Teraz ty!- krzyknąłem i zaryłem kopytami w ziemi.
Klacz zachichotała i ruszyła w pogoń za mną. Jednak w tym samym momencie nie zauważyłem gałęzi leżącej na ziemi i wyłożyłem się jak długi na ziemi. Cello mnie dogoniła i spojrzała na mnie, uśmiechając się.
-Berek- zaśmiała się.
Stęknąłem, czując lekki ból w grzbiecie, który po chwili zniknął. Fajtłapa ze mnie. Nie widzieć tak dużej gałęzi to tylko idiota by potrafił. Zawstydziłem się lekko.
-Widocznie ja mam pecha nawet wtedy gdy pechowy dzień minął- uśmiechnąłem się lekko by rozluźnić sytuacje.
Cello? Jeśli są jakieś błędy to przepraszam, pisałem z telefonu :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz