CD Rossy
Przytuliłem ją i pocałowałem w czubek głowy. Nadal nie wiedziałem co zrobić. Nie miałem ani grosza planu, ale powiedziałem jej tak by się nie martwiła. Nie lubiłem gdy się martwi, wydaje się wtedy taka smutna. Czego najbardziej się bałem w tej chwili? Stracenia ukochanej osoby i pozostania tu na zawsze. Płot był szczelnie ogrodzony, a boksy jakby ulepszone. Do tego ludzie się pozmieniali, jakby byli zatrudnieni nowi- lepsi. W tym samym momencie do stajni wszedł ten sam facet z drugim. Podeszli do naszego boksu. Skuliłem uszy, a jeden z nich uśmiechnął się szyderczo.
-I co?- zapytał drugi.
-Chyba nic- odparł drugi mężczyzna, bardziej roślejszy od pierwszego.
Za nim stanęła kobieta. Wysoka, szczupła, miała długie, kręcone blond włosy i kapelusz na głowie. Wyglądała jak cowboy, ale nim nie była. Jednak po chwili przekonałem się, że panowie jej się słuchali i byli w niej zapatrzeni jak w święty obrazek.
-I jak tam nasze konisie- uśmiechnęła się i parła rękoma o ściany boksu.
-Raczej nic. Ja bym użył bardziej radykalnego sposobu- odparł blondyn i zaśmiał się, trącając drugiego ramieniem.
-Powiedziałam, że źrebaki mają być zdrowe i pełni sił, a jeśli będziemy bili ich rodziców... - powiedziała podniesionym głosem, lecz drugi facet jej przerwał.
-Nie o to chodzi. Przywiążmy klacz, a tego wyprowadźmy. Przecież widać, że nic z tego- wzruszył ramionami, a kobieta nie odpowiedziała. Chyba się zastanawiała.
-Kogo niby chcesz przyprowadzić?- zapytała, patrząc na mnie.
-Luzwena. To genialny ogier z rodowodem. Nada się idealnie- zachichotał.
Parsknąłem, zarzucając głową. To mi się wcale nie podobało. Miałem ochotę wywarzyć drzwi, ale widziałem, że drugi mężczyzna ma środek usypiający. Nie wiedziałem co zrobić.
-Rossa...- szepnąłem- Nie wiem jak uciec- przyznałem się, a z moich oczy spłynęły dwie, duże krople łez.
Rossa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz