Powiem może wprost... wszystko to jest do d*py... Całe życie to wielki kicz i kłamstwo. Wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałem opieki nikogo nie było. Nawet mój ojciec, który jest wielkim tchórzem, odszedł, zostawił stado, Havanę czy jak ona tam ma i ma to głęboko gdzieś. To wszystko przez niego. Zostawił przyjaciół i rodzinę. Uśmiechałem się tylko lekko, stojąc na środku polany i kręcąc z niedowierzaniem głową. Czułam wewnętrzny smutek jak i ogromną wściekłość. Chciałem płakać, ale moja twarz tylko przybierała groźnego wyrazu. Nie pozwalałem sobie na słabości. Każde z jej rodzaju osłabiała mnie.
Ruszyłem wolnym stepem, wpatrując się w już opadłe liście, strumyk, który płynął nadzwyczajnie cicho i zwierzęta, które uciekały, widząc moją frustrację.
~Muszę ją znaleźć i porozmawiać~ w głowie tylko to mi huczało.
~Ona wie, na pewno wie...~ myśli nie dawały mi spokoju.
Podniosłem wzrok z poważną mina patrząc wprost przed siebie. Obejrzałem się dokładnie. Rzadko wychodziłem z jaskini lub ruszałem się z jednego miejsca, dlatego stado zostawało dla mnie tajemnicą. Nie widziałem nic oprócz lasu i miejsca gdzie się urodziłem i gdzie teraz trwa moje życie.
~Muszę ją poszukać, tylko gdzie ona jest?~ w mojej głowie dosłownie huczało od różnych pytań.
Od śmierci mamy jeszcze bardziej zamknąłem się w sobie, a teraz jeszcze to. Nigdy nie miałem radości z życia. Moja historia wygląda kiepsko. Najpierw śmierć mojej siostry, potem umarła mama, poznanie ojca i do tego jeszcze on uciekł. To wielki tchórz. Nie zasługuje na nic. Wtem zauważyłem siwą klacz w dali. Nie wiedziałem jak wygląda ta Havana, ale coś mi mówiło, że to ona. Zwykle zdawałem się na intuicję, ona ratowała mi nieraz życie w lesie lub gdziekolwiek byłem. Wziąłem głęboki wdech w chrapy. Wyczułem, że klacz jest rozdarta. Podszedłem bliżej. Gwałtownie się odwróciła i spojrzała pytająco. Poczułem ukłucie w głowie. Wyczułem jej magiczne zdolności.
~Tylko spokojnie... nie myśleć dużo i pytać mało~ przełknąłem ślinę.
Dawno z nikim nie rozmawiałem, dlatego teraz to dla mnie wyzwanie. Gdy tylko ktoś do mnie pochodził przewracałem oczami i szedłem dalej, nie mówiąc ani słowa.
-Ty jesteś Havana? Prawda?- czułem jak serce szaleje mi w piersi.
-Tak, to ja. A ty?- przekręciła głowę.
Nie zna mnie. Czyli on jej nic nie powiedział. Świetnie! Normalnie super! Po raz kolejny byłem na niego wściekły.
-Javier- przedstawiłem się, a moja mina nadal była pełna powagi.
-Jesteś nowy?- zapytała, odwracając się cała do mnie.
-Nie, urodziłem się tu- zaprzeczyłem.
-Doprawdy? Nigdy cię nie widziałam- postarała się o uśmiech, jednak coś jej nie wyszło- Jak nazywają się twoi rodzice?
I tu mnie zatkało. I co niby mam jej odpowiedzieć. To nie jej wina. Od zawsze uważałem, że ona nie ma w tej sprawie nic wspólnego. Co prawda nie znałem jej i nie mogłem określić czy jest miła czy nie, czy ją lubię czy nienawidzę. Jednak je3j pytanie zbiło mnie z tropu. Raczej jej nie powiem, że matka nie żyje i miała romans z Dęblinem, a on jest właśnie moim ojcem. Jednak też nie czułem się wobec niej. Dotąd wszystko miałem głęboko w nosie, ale teraz raczej nie mogę okłamać klaczy.Wziąłem głęboki wdech i postanowiłem jej powiedzieć prawdę.
-Moja matka nie żyje. Umarła na nieznana chorobę. Nikt jej nie chciał pomóc, nawet lekarze. Siostra umarła przy narodzinach, a ojciec...- zaciąłem się, a Havana podniosła brew do góry- Ojciec... moim ojcem jest, był... Mój ojciec uciekł ze stada. Nie wiem czy żyje- nie umiałem jej tego powiedzieć.
-Jesteś sierotą?- spojrzała ze współczuciem i smutkiem w oczach.
Spuściłem wzrok pełen powagi, a także moja mina zrobiła się jeszcze bardziej poważna niż dotychczas.
-Może i tak tego bym nie nazwał, ale... tak- potwierdziłem.
-Przejdziemy się. Masz ochotę?- zapytała.
Spojrzałem na nią uważnie. Niby to nie była moja rodzina, ale w końcu partnerka Deblina. Już sam nie wiem czy go nazywać tata czy traktować jak obcego ogiera. Z jednej strony nienawidziłem go, a z drugiej... to był jednak mój ojciec.
<Havana? Dokończysz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz