Moje dni był nudne i prawie ciągle takie same. Pride gdzieś sobie poszła, a to była chyba jedyna osoba, z którą mogłam swobodnie porozmawiać i zaszaleć. Czułam się jak stara klacz. Wstałam, zjadłam śniadanie, poszłam się umyć, postałam gdzieniegdzie chwilkę, poskubałam trawy, zjadłam obiad, poszłam się wygalopować, znów zjadłam posiłek i poszłam spać. Czasem z tej nudy to nawet nie mogłam spać. Patrzyłam w niebo i rozmyślałam nad wieloma sprawami.
Nastał kolejny nudny dzień. Zrobiłam to co zwykle i poszłam do Lasu Peeves. Akurat przechodziłam obok największej sosny w lesie, przy której zawsze dużo przesiadywałam. Jednakże nie byłam teraz całkiem sama. Obok niej pasł się, jeśli można nazwać pasieniem się jedząc suchą trawę, kasztanowaty ogier. Od razu przypomniał mi się ten incydent z poprzednia gadka z tamtym kasztanem co chyba już odszedł ze stada. Położyłam po sobie uszy i zwróciłam się do niego.
-Jak zwykle ktoś musi przesiadywać tam gdzie ja chcę- stanęłam przy drzewie.
Ogier podniósł głowę i zmierzył mnie wzrokiem z żenadą.
~O... zaczyna się gadka szmatka~ pomyślałam.
Automatycznie położył uszy po sobie dając znak, że nie chce i nie ma najmniejszej ochoty ze mną rozmawiać ani nawiązywać jakiegokolwiek kontaktu.
-Słyszysz czy głuchy jesteś?- spytałam, lecz ogier nawet nie zareagował.
Miał mnie kompletnie gdzieś. To co, że to ja zaczęłam. Nie obchodziło mnie to. Zajął moje miejsce.
~Ale ze mnie egoistka... Opanuj się Heaven~ skarciłam siebie.
Javier?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz