środa, 31 grudnia 2014

Od Qerida

CD Rossy

Obudziłem się w boksie, początkowo nie pojmując gdzie jestem. Głowa bolała mnie strasznie, a oczy były ślepe z powodu światła wpadającego przez małe okienko. Wstałem z trudem, czując jeszcze ból w lewej, przedniej nodze, która została kopnięta. Rozejrzałem się dookoła, próbując wyłapać wzrokiem znajomej sylwetki Rossy, lecz nigdzie jej nie widziałem. W budynku(czyli w stajni) było pusto, pomimo tego, że znajdowało się tu wiele boksów. Panowała tu głucha cisza, tylko na zewnątrz słyszałem jakieś odgłosy i rozmowy ludzi. W pewnym momencie do moich uszu dobiegło znajome rżenie, a w wejściu pojawiła się Rossa, prowadzona przez człowieka i zarzucała głową nerwowo.
-Qerido!- usłyszałem jej uciechę gdy mnie zobaczyła.
Podszedłem do kraty, która nas dzieliła.
-Rossa... nic ci nie jest?- spytałem, uważnie przyglądając się jej.
-Nie, wszystko w porządku, tylko uważaj na nich- spojrzała w kierunku ludzi- Nie pozwól sobie założyć tego czegoś na grzbiet, a już na pewno nie pozwalaj na siebie wsiąść. To jest ich cel- rzekła poważnie, kuląc uszy, gdy jeden z nich się zbliżył do ścian jej boksu- Wiedziałąm inne konie. Stoją na zewnątrz, a pogoda jest piękna.
-Ok, dzięki za radę- rzekłem, zniżając ton głosu i zapominając o innych koniach.
Jeden z ludzi wszedł do boksu. Automatycznie się cofnąłem, kuląc uszy i dając wyraźny znak, że nie zamierzam z nim iść. Co jak co, ale potrafię być wredny dla innych. W pewnym sęsie czułem się odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za Rossę.
W końcu, wspólnymi siłami ludzie założyli mi na głowę kantar i wyprowadzili z boksu. Próbowałem kopać, lecz nie miałem szans, trzymany za głowę i ciągnięty do przodu. Po chwili znalazłem się na zewnątrz. Pierwszym moim odruchem była chęć ucieczki, lecz bez Rossy nigdzie nie wolno mi było iść. Stanąłem posłusznie, kątem oka obserwując te dziwne, dwunożne istoty.
-No dawaj Charls!- krzyknął jeden z nich- Założyłeś się ze mną o stówę i butelkę wina, że go złamiesz- zaśmiał się.
-I tak będzie- odparł natychmiastowo drugi i podszedł do mnie z siodłem.
Chyba trochę za blisko, bo udało mi się zębami chwycić jego koszuli. Zrobił coś co zmusiło mnie do cofnięcia się i nawet się nie obejrzałem kiedy poczułem na grzbiecie siodło i człowieka.
-Ogłowia na razie mu nie zakładamy, bo nam palce poodgryza- usłyszałem nad sobą.
Poczułem ukłucie w bok i wierzgnąłem. Pociągnięty liną w tył, cofnąłem się, jednak teraz uświadomiłem sobie, że robię to co oni mi każą. Tego już za wiele. Stanąłem dęba i zarzuciłem głową, lecz to nic nie dało. A więc użyję bardziej radykalnego sposobu. Kręcąc się cały czas, zbliżyłem się do płotu i przygniotłem nogę człowieka do niego, zahaczając się sam o ogrodzenie. Człowiek spadł i zarazem szybko się podniósł, wymachując rękami abym go nie nadepnął. Cofnąłem się parę kroków.
-Nic z tego... Trzeba je najpierw przyzwyczaić do otoczenia. Jutro spróbujemy ponownie- rzekł najstarszy z nich i polecił drugiemu zaprowadzić mnie z powrotem do boksu.
Zdjęli z mojego grzbietu siodło, a z głowy kantar. Znalazłem się po raz kolejny w stajni. Spojrzałem w kierunku czekającej Rossy. Podszedłem do kraty, która dzieliła nas od siebie.

Rossa? Rozkręcamy się? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz