piątek, 31 października 2014

Od Havany

Idzie listopad. To w tym miesiącu świat staje się szary i smętny. Nie ma się ochoty na nic, no chyba że jest się źrebakiem, który cieszy się z każdej pory roku. Nie miałam pomysłu co robić, czym się zająć ani jak uratować obumierające stado. Porażką jest patrzenie na znudzonych członków stada, którzy powoli i po kolei odchodzą aby szukać ciekawszych stron. Ja jednak nie mogłabym opuścić tego miejsca. To stado było moim życiem, wkładałam w niego największy trud i mimo wielu sprzecznych i ciężkich wydarzeń w jego życiu jak i moim nie pozostawiłam go na pastwę losu. Jednak teraz sama straciłam siły i można było powiedzieć, że chęci. Miałam wątpliwości, lecz z drugiej strony pełnię sił.
Dotarłam do Lasu Peeves i ułożyłam się wygodnie pod cieniem drzew, słysząc jak poltrgeisty buszują w krzakach, lecz żadne z nich nie podeszło. Spoglądały tylko ukradkiem z daleka. Wiedziały skubance, że jestem alfą i, że jak zrobią głupi żart mogą pożegnać się z lasem. Zamknęłam oczy i  wsłuchałam się szumiące liście drzew, w pochylające się gałęzie ku ziemi i skrzypienie pni. Chciałabym chociaż na chwilę stać się takim drzewem i mieć święty spokój. Moim myślą przerwał czyiś głos:
-Hej, nie przeszkadzam?- usłyszałam obok siebie.
Otworzyłam natychmiast oczy i spojrzałam na nieznajomą sylwetkę konia.
-Oczywiście, że nie. W czymś ci pomóc?- spytałam z grzeczności.
-Właściwie to w niczym. Zauważyłam, że jesteś sama to postanowiłam podejść- odpowiedziała klacz.

Arabella lub Sahara? Lub kto inny? Dokończy ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz