CD. Qerida
Kiedy dotarłam na sam dół zatrzymałam się, a Qerido o mało na mnie nie wpadł. W porę się przesunęłam i ten przebiegł tuż obok mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Więc teraz wymyślaj. – powiedziałam kładąc się na ziemię.
Przymknęłam lekko powieki i odpłynęłam w moje myśli, które jak zwykle miały jakieś „problemy”. Co by było gdyby… I te sprawy. Jednak zastanawiało mnie to czy kiedykolwiek będę miała rodzinę, ale taką „pełną”, w której byłyby źrebaki, ale nie ważne. Kwestia czasu… Ojciec pewnie bardzo chciałby mieć jakiś takich „małych ciekawskich”. Właśnie „chciałby”… Nie będę wracała do tej całej sytuacji. Zostanę przy teraźniejszości. Nie warto wracać do przeszłości, do smutnych chwil. Eh…
Z moich myśli wyrwał mnie głos Qerida:
- Ejejej… Wstawaj, nie śpij mi tutaj! Idziemy teraz się przejść dalej! – powiedział radośnie.
Podniosłam się i otrzepałam z piasku, a raczej błota. Ogier biegł radośnie i pełny pozytywnej energii przed siebie. Był taki słodki jak tak się cieszył. Szłam za nim i czułam jak krople wody padają na grzywę, a potem na resztę ciała. Czyli pada, znowu… Szybko ruszyłam tam gdzie widziałam partnera, który wbiegł do jakieś jaskini. Wbiegłam tuż za nim.
- Wiedziałem, że będzie padać więc… Przesiedzimy sobie tutaj. – powiedział.
- Okey. – odparłam. – Co będziemy robić?
- Hm… Można by biegać w deszczu, ale z naszym „szczęściem” – dało się usłyszeć sarkazm w jego głosie na ostatnie słowo – pewnie byśmy coś zrobili, typu wpadli na coś albo wywalimy się na błocie więc nie, ale…
Spojrzałam na niego pytająco.
- Jak przestanie tak padać to możemy iść na chwilę do lasu. – powiedział.
- Trochę poczekamy na to. – skwitowałam.
Qerido?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz